Forum Słowo Pisane Strona Główna

"Czy mogę być twoim Aniołem?"

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Słowo Pisane Strona Główna -> Proza
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Katie
początkujący publicysta


Dołączył: 18 Lut 2006
Posty: 83
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z miejsca, do którego nie chodzą grzeczne dziewczynki.

PostWysłany: Nie 12:58, 14 Maj 2006    Temat postu: "Czy mogę być twoim Aniołem?"

Opowiadanie powstało na skutek inspiracji książkami „Weronika postanawia umrzeć” P. Coelho, a także „W sieci strachu” Nicci French.


Nie mogę powiedzieć, że miałam trudne dzieciństwo. Kłamstwem byłoby też uznać, że byłam nieszczęśliwa, wykorzystywana, zaszczuta, czy też samotna. Wręcz przeciwnie - wychowałam się w domu pełnym miłości, rodzice każdą chwilę poświęcali właśnie mnie. Nigdy nie narzekałam na brak czułości czy zaufania. Obawiam się też, że wyrosłam na porządną dziewczynę.
Obecnie mam dwadzieścia sześć lat, pracuję w małej, ale dobrze prosperującej księgarni, sporo zarabiam, jestem posiadaczką w miarę przytulnego mieszkania. Czy jestem szczęśliwa? Każda kobieta na moim miejscu byłaby. Ale nie ja. Nie potrafiłam i nie potrafię czerpać radości z mojego życia.
Czasem mam wrażenie, że jestem trochę niewidzialna. Obserwuję obcych mi ludzi, widzę, kiedy są zadowoleni, lub kiedy z trudem powstrzymują łzy. Każdego dnia patrzę na ludzkie dramaty, na radość i cierpienie. Znajomi nieznajomych prezentują mi całą paletę swych uczuć, zupełnie tego nieświadomi. Nie dostrzegają mnie, widzą tylko czubek własnego nosa, aktualne problemy, nie zwracają uwagi na przeszłość, nie oglądają się za siebie. Cholerni egoiści. Postępuję tak jak oni.
Dawniej, kiedy jeszcze miałam jakieś marzenia, plany na przyszłość, szukałam odpowiedzi w niebie. Wpatrywałam się w księżyc, liczyłam na gwiazdy, które były moimi przyjaciółkami. Ale z czasem moje niebo zaczęły zasnuwać chmury - ołowiane, ciężkie, nieprzyjemne. Skrywały piękno, tylko kusząc obietnicą deszczu, lecz nigdy nie roniąc ani kropli. Podobno piękno jest niewidoczne. Brzydota zaś ukazuje pełnię swego oblicza, zawsze obiecując wiele, nigdy nic nie dając. Wiedziałam o tym doskonale, a mimo to nigdy nie czekałam na moje piękno, zadowalałam się pustym kłamstwem, które dawało złudne wrażenie spełnienia. Matka Natura nie dała mi cierpliwości (tak, jak nie dała mi wielu innych przydatnych rzeczy), w efekcie czego zawsze podejmowałam (i podejmuję) niewłaściwe decyzje - spotykałam się z niewłaściwym facetem (a wydawał się taki miły!), studiowałam niewłaściwy kierunek (Katarzyno, kto wybiera psychologię, kiedy tak trudno się dostać?), szukałam Mieszkania Marzeń w niewłaściwym miejscu (przecież tu mieszkają sami recydywiści, Kasieńko!). Moje życie potoczyło się zupełnie inaczej, niż sobie wymarzyłam.
Teraz, bardzo powoli, zaczyna to do mnie docierać. Uświadomiłam sobie, że moje życie nie ma sensu, każdy kolejny dzień będzie zawsze bliźniaczo podobny do poprzedniego. Któregoś ranka obudzę się, spojrzę w lustro i nie poznam starej, zmarnowanej kobiety, którą w nim zobaczę. Nie poznam siebie. Boję się rutyny, przyzwyczajenia, monotonności; jednocześnie wiem, że w moim życiu nic już się nie wydarzy. Mogłabym z tym skończyć - wystarczyłoby wziąć garść tabletek nasennych, skoczyć z mostu, otworzyć sobie żyły. Ale boję się śmierci i wiem, że nigdy tego nie zrobię. Strach nie pozwala mi wykonać tego desperackiego kroku.
Marzenie mojego życia? Zostać słynną powieściopisarką, wydać bestsellerową książkę, mieć właściwego faceta i domek z ogródkiem. W przeciwieństwie do pozostałych, to pierwsze pragnienie mogło stać się realne; mam maszynę do pisania, białe kartki. Puste. Wiem, o czym chciałabym napisać, jakie problemy poruszyć, jakie wątki podjąć. Ale ilekroć siadam na obrotowym krześle i kładę palce na klawiszach, czuję nieprzyjazny chłód zimnego metalu, biel nie zapisanych stron razi mnie w oczy i jestem pewna, że nic nie napiszę. Nie potrafię przelać moich myśli na papier. Pewnie również dlatego moje życie jest beznadziejne, a ja czuję się wyjątkowo niespełniona. Mam ochotę wybiec na ulicę i krzyknąć: "To wszystko nie tak, do cholery!"
... Ale nie potrafię. Nie umiałam powiedzieć mężczyźnie, że go kocham, nigdy nie krzyknęłam mojej kierowniczce w twarz, że jest złośliwą, zrzędliwą jędzą - chociaż niejednokrotnie pragnęłam tak zrobić; nigdy też nie powiem mojej matce, że jest mi najbliższa na świecie. Po prostu nie potrafię, nie mam odwagi, siły, ani chęci. Jestem jak wielofunkcyjny robot, który nagle zaczął żyć moim życiem, odbierając zwykłą radość i marzenia. Tak, teraz, po tym długim rachunku sumienia, mogę szczerze przyznać - jestem nieszczęśliwa, pozbawiona jakichkolwiek perspektyw, sfrustrowana, zrezygnowana. Jak diabli.

*

Był późny wieczór. Padało, czułam na barkach ciężar moich ołowianych chmur. Tęskniłam za słońcem, którego nie było przy mnie już od dawna. Przejeżdżająca ciężarówka ochlapała mnie od stóp do głów brudną wodą z kałuży. Jedyna sukienka, która jeszcze jako-tako wyglądała, teraz nadawała się jedynie do kosza. Byłam zła na cały świat.
Kierowniczka znowu doszła do wniosku, że jestem beznadziejna, a ja znowu miałam ochotę zwymyślać ją od najgorszych. I, oczywiście, nie zrobiłam tego. Odwaga i pewność siebie wzięły sobie wolne w najważniejszym momencie.
Trochę kręciło mi się w głowie, wciąż czułam szum w uszach. Człowiek po wypiciu połowy butelki taniego, czerwonego wina (na pocieszenie) nie jest w stanie normalnie funkcjonować. Chodnik uciekał mi spod stóp, obraz lekko wirował. Mimo to byłam wystarczająco trzeźwa, by zdać sobie sprawę z beznadziejności sytuacji; znowu wrócę do domu, zjem trochę niezdrowego jedzenia i posłucham Pani Z Telewizji, która obojętnym głosem wyjaśni, że w Sarajewie spłonął sierociniec, czy coś w tym stylu. Wyjęłam klucze z torebki i otworzyłam drzwi, po czym weszłam do ciemnego mieszkania. Nie było szczytem moich marzeń, to prawda; w ogóle do mnie nie pasowało i od roku bezskutecznie próbowałam się go pozbyć.
Rzuciłam klucze na biurko i zdjęłam płaszcz. Byłam wykończona i wiedziałam, że jeśli zaraz nie dojdę do łóżka, po prostu zasnę tam, gdzie stoję. Otworzyłam drzwi małej sypialni i nawet nie zapalając światła wlazłam w ubraniu pod kołdrę.
- Więcej nie tknę alkoholu, przyrzekam – mruknęłam, przykrywając głowę poduszką.
- Zobaczymy.

Pustka. Czujesz, jak wszystkie myśli ulatują jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Pozostaje tylko narastające, obezwładniające uczucie paniki. Nie, sam głos nie przeraził mnie tak bardzo jak fakt, że ktoś tak brutalnie zdeptał moje świętości. Poczucie bezpieczeństwa znikło bezpowrotnie.

Czułam, jak paraliżuje mnie przerażenie. Instynkt kazał mi milczeć; znieruchomiałam, drżąc ze strachu. Ktoś był w moim mieszkaniu. W miejscu, które, bądź co bądź, uważałam za bezpieczne. Zaraz poczuję ręce zaciskające się na mojej szyi, stracę oddech, a ostatnią myślą będzie „mogłam założyć nowy zamek”. Nie chciałam takiej śmierci, nie teraz. Zacisnęłam powieki, przygryzając od wewnątrz policzek niemal do krwi. Czułam, jak napina mi się każdy mięsień, wiedziałam, że lada chwila stanę twarzą w twarz ze śmiercią. Dziwne, ale przed oczami nie stanęło mi całe moje życie. Czułam tylko, jak zimny pot spływa mi po karku, oszalałe serce tłucze się w piersi, oddech staje się chrapliwy, ciężki. Bałam się. Nigdy nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogę bać się czegokolwiek – starałam się być ponad tym i nawet mi się to udawało. A teraz trzęsłam się jak małe dziecko, połykając słone łzy, czując, dławiący strach w krtani. Sekundy wlokły się jedna za drugą, czas chyba stanął w miejscu. Wiedziałam, że to już koniec, że nie ma nadziei. I tylko gdzieś w mojej głowie kołatała się jedna, uporczywa myśl. Nie, proszę. Nie. Proszę.

*

Śmierć nie nadchodziła, a mimo to wciąż czułam w pokoju obecność kogoś obcego. Nie ruszałam się. Słyszałam tykanie zegara, trąbienie samochodów za oknem. Ale nic nie świadczyło o tym, że ktoś nadal znajduje się tuż obok mnie. Ostrożnie, drżąc jak w febrze, usiadłam na łóżku. Moje oczy, nieprzywykłe do ciemności, przez chwilę nie widziały nic. Słyszałam oszalałe bicie mojego serca, krew uderzyła mi do głowy. Na tle okna widziałam zarys ludzkiej sylwetki. W mroku uderzyła mnie niesamowita czerń źrenic, które wpatrywały się we mnie w niepokojący sposób; natarczywie, uparcie, jakby chciały gwałtem wedrzeć się do mojej duszy.
Mieszkanie w przedwojennym bloku ma w istocie tylko jedną wielką wadę, pomijając nieszczelne rury i kiepskie ogrzewanie; ściany są tak grube, że możesz walić w nie głową, a sąsiedzi i tak nic nie usłyszą. Świadomość tego była przytłaczająca.
Dziwne, ale strach powoli zaczął mnie opuszczać; ustało dygotanie, serce powoli wracało do normalnego rytmu.
Mężczyzna, dotychczas nieruchomo tkwiący na krześle, teraz poruszył się nieznacznie. Wbiłam w niego wzrok, starając się zapamiętać każdy szczegół, znaleźć słaby punkt, który w ostateczności być może uratuje mi życie. Zatraciłam się w jego magnetyzującym spojrzeniu. Wstał. Poruszał się cicho, miękko, wyłaniał się z cieni jak widmo. Zobaczyłam ciemny płaszcz spływający aż do wysokich butów, dziwnego kształtu srebrną zapinkę na lewym ramieniu. Miałam wrażenie, że chociaż poruszał się w ciemności, przynosił ze sobą światło; tylko jego twarz pozostawała nieustannie skryta w cieniu.
Podszedł bliżej, zdawał się drwić z mego strachu. Uśmiechnął się trochę ironicznie i usiadł w nogach łóżka, zdejmując ciemną opończę i wieszając ją na oparciu. Poczułam się nie tyle przerażona, ile zakłopotana.
- Wezwę policję – starałam się panować nad głosem, by nie przeszedł w krzyk, ale ostatnia sylaba niebezpiecznie poszła w górę przyjmując kształt krótkiego nieartykułowanego pisku.
Zawstydziłam się, a on tylko pokręcił z dezaprobatą głową.
- Nie, Katarzyno. Nie masz odwagi wstać i wziąć słuchawki, po prostu boisz się reakcji funkcjonariuszy.
- Nie boję się! – krzyknęłam obruszona. Po prostu nie chciałam wyjść na idiotkę. Obecność tego faceta działała mi na nerwy, poza tym zdawał się doskonale znać moje myśli. Szalenie irytujące uczucie. Początkowy strach przerodził się w złość, którą trudno mi było opanować.
- Ależ boisz się. Cholernie się boisz, że zgwałcę ci lub zamorduję, ale jeszcze bardziej obawiasz się reakcji innych. Nieładnie... – żartobliwie pogroził mi palcem.
- A kim ty właściwie jesteś!? – warknęłam, zbierając w sobie te marne resztki odwagi. – Nie masz prawa, ty... ty... – urwałam, nie mogąc znaleźć odpowiednio obraźliwego epitetu.
- Możesz założyć, że jestem twoim mentorem. W pewnym sensie jestem za ciebie odpowiedzialny, ostatnio tylko trochę zaniedbałem moje obowiązki – wyjaśnił węzłowato.
- Mentorem?! – wyksztusiłam. – Proszę natychmiast opuścić moje mieszkanie, albo zacznę krzyczeć!
- Nie wyrzuca się takich jak ja – odparł z nutą wyższości w głosie.
Bezradnie opuściłam ramiona.
- Proszę wyjść – powtórzyłam szeptem, niemal błagalnym. – Proszę wyjść i zostawić mnie w spokoju, mam wystarczająco dużo kłopotów bez pana.
Westchnął cicho, po czym wstał i podszedł do okna. Nagle zatracił cały wdzięk, wydał mi się stary i zmęczony.
- Ty nigdy nie uwierzysz, prawda? – spytał trochę bezradnie.
- Nie, nie uwierzę panu. Nie mam w zwyczaju ufać nieznajomym – burknęłam. W moim sercu pojawiło się coś na kształt współczucia, ale szybko je odegnałam.
- Zawsze chciałem przyjść do ciebie i powiedzieć ci, że wszystko będzie dobrze. Dać ci jakąś idiotyczną namiastkę szczęścia. Ale nawet ja popełniam błędy.
- Przepraszam – mruknęłam, bezskutecznie walcząc z rumieńcami.
Roześmiał się krótko, trochę szczekliwie. Ironicznie.
- Myślałem, że mam czas. A teraz jest za późno. Nie powinnaś przepraszać za moją głupotę.
Czując dziwną suchość w ustach wstałam i na chwiejnych nogach podeszłam do okna. Stanęłam obok niego i zapaliłam papierosa, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo.
- Nie powinnaś palić – upomniał mnie.
Cholera, nie powinnam też była wpuszczać go do domu.
W zamyśleniu wypuściłam kilka kółeczek dymu.
- Czy jesteś moim aniołem stróżem? – spytałam. Dziwna atmosfera tego wieczoru, jak i wypite uprzednio czerwone wino, najwyraźniej uderzyły mi do głowy.
Zaśmiał się gardłowo.
- Zabrali mi skrzydła – dostrzegłam w jego oczach coś bardzo dziwnego. – To bardzo smutne, kiedy zabierają ci cząstkę duszy, prawda? – mruknął, opierając się o drewniany parapet.
Cholera.
- Żartujesz, prawda?
Zawahał się na krótko, nim odpowiedział.
- Oczywiście, że żartuję, Kasiu.
Bez słowa poczęstowałam go papierosem.

Zaciągnął się głęboko.
- Dlaczego nie piszesz? – jego wzrok spoczął na nietkniętej maszynie.
Machnęłam ręką z dezaprobatą.
- Nie umiem.
Wziął mnie za rękę jak maleńkie dziecko i usadził na obrotowym krześle.
- Nie sztuką jest napisać coś dobrego. - Gdyby tak było, już dwa lata temu wydałabym książkę.
Milczałam. Położył mi ręce na maszynie (dopiero potem uświadomiłam sobie, że przecież tak naprawdę nigdy nie czułam jego dotyku).
- Pisz duszą, nie dłońmi, nie umysłem. Nieistotne, czy stworzysz coś dobrego, czy też coś, czego w życiu nie pokażesz nawet własnej matce. Nie warto zawracać sobie tym głowy. Ważne, byś umiała tchnąć siebie w białe kartki, by twoi bohaterowie zaczęli żyć naprawdę... – słuchałam jego głosu, zupełnie nie panując nad dziwnym drżeniem dłoni.
Usiadł na biurku, gasząc papierosa w doniczce.
- Nie powinnaś palić – powtórzył w zamyśleniu. – Nie możesz.
- Wiem.
- Ale nie rzucisz.
- Nie rzucę.
Ponownie usiadłam na łóżku. Przestał krępować mnie swoją obecnością, miałam nawet wrażenie, że znam go od dawna.
- Dłużej, niż myślisz.
Cholera.
- Skąd wiedziałeś?
Podparł głowę na dłoni.
- Zgadłem.
Nie umiałam mu wierzyć. Zawsze miałam pewne trudności z wierzeniem komukolwiek.
Zwinęłam się w kłębek na łóżku i przykryłam skrajem koca.
- Chce mi się spać – powiedziałam po prostu.
Chyba po raz pierwszy powiedziałam coś bez owijania w bawełnę, nie zwracając uwagi na to, jak zareagują inni. Czy to jego zasługa? Nie wiedziałam.
Wstał bez słowa i pogłaskał mnie po głowie. Nagle znowu stało się bardzo ciemno, nie widziałam nawet moich dłoni. Sen gwałtownie zlepił mi powieki.
Słyszałam oddalające się kroki, jednocześnie coraz bardziej odpływając w objęcia Morfeusza. Senne marzenia i rzeczywistość splotły się w jedno. Chciałam wstać, podejść do niego, wziąć za rękę... Ale nie mogłam. Z trudem utrzymywałam się w tym dziwnym stanie półsnu. Rozpaczliwie próbowałam otworzyć oczy.
Zatrzymał się przy drzwiach. Podświadomie czułam jego wahanie.
- Tylko powiedz mi... Czy mogę być twoim Aniołem? – coś w jego głosie poruszyło mnie. Mówił serio? Walcząc ze wszechogarniającym znużeniem mruknęłam
- Dlaczego?
- Bo wiesz... Anioły... One są takie... – zawahał się na moment, szukając odpowiedniego określenia, po czym zakończył nieporadnie - ...piękne...?
- Moje Anioły dawno temu odwróciły się ode mnie. Już im nie ufam – odparłam. Czułam, jak w gardle rośnie mi gigantyczna gula, utrudniająca oddychanie.
Ciche westchnienie, a potem odgłos zamykanych drzwi.

*

Ból głowy. Czułam, jak ktoś z perwersyjną przyjemnością wierci mi dziurę w czaszce. Po omacku sięgnęłam po szklankę z wodą i po chwili czułam już przyjemny chłód rozchodzący się po całym ciele.
- Nigdy. Więcej. Wina. – Wstałam ostrożnie, potykając się o własne buty. Silne pulsowanie w skroni doprowadzało mnie do szaleństwa. Włożyłam powycierany szlafrok i włączyłam czajnik na herbatę. Pan W Radiu powiedział, że będzie ciepło. Rzeczywiście, nie było chmur, ktoś wywiesił pranie licząc na trochę słońca.
Przeszłam obojętnie obok maszyny do pisania.
Coś mnie tknęło.
Czując dziwną suchość w ustach, bynajmniej nie spowodowaną kacem, spojrzałam na papier wsunięty w ryzy.
Cholera.
Więc jednak...? Wróciła wczorajsza noc, mój umysł zalała fala skrajnych, lecz intensywnych uczuć.
Cholera.
Usiadłam na obrotowym krześle, nie mogąc już utrzymać się na nogach. I nagle zrozumiałam, że nie chcę umierać. Mogę zrobić tak wiele, nawet, jeśli nie będzie to nic istotnego. W moim sercu na nowo zakiełkowała nadzieja.

Czytałam.

Był późny wieczór. Padało, czułam na barkach ciężar moich ołowianych chmur. Tęskniłam za słońcem, którego nie było przy mnie już od dawna. Przejeżdżająca taksówka ochlapała mnie od stóp do głów brudną wodą z kałuży. Jedyna sukienka, która jeszcze jako-tako wyglądała, teraz nadawała się jedynie do kosza. Byłam zła na cały świat...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marik
utalentowany geniusz


Dołączył: 21 Lut 2006
Posty: 269
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Łódź

PostWysłany: Pon 15:46, 15 Maj 2006    Temat postu:

Jak każda twoja praca. Smutna i piękna. Oryginalna, i to bardzo, i śliczna. Nie potrafie ując tego, co jest w twoim opowiadaniu. Coś magicznego, szczególnego.

Gratuluję.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Tusiaaa
Ignorant


Dołączył: 21 Mar 2006
Posty: 264
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: koczownik, to tu - to tam =)

PostWysłany: Śro 15:12, 17 Maj 2006    Temat postu:

One mają rację. Też jestem pod wrażeniem. Niby taki zwykły motyw z aniołem, a tu nagle coś takiego. Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gryfica
mistrz pióra


Dołączył: 27 Paź 2006
Posty: 477
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z poprzedniego wcielenia

PostWysłany: Czw 17:43, 21 Gru 2006    Temat postu:

Według mnie tekst jest po prostu genialny. W ogóle bardzo podoba Mi się Twoja twórczość. Piszesz o rzeczach poważnych, ale nie takich przy których można się rozpłakać. Są to opowiadania nad którymi można się pozastanawiać i pomyśleć. Mam nadzieję, że niedługo będzie coś nowego...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Słowo Pisane Strona Główna -> Proza Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group, modified by MAR
Inheritance free theme by spleen & Programosy

Regulamin