Forum Słowo Pisane Strona Główna

O czterech takich... [Prison Break/Supernatural] [crack!]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Słowo Pisane Strona Główna -> Fan Fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Oprah Carwyn
natchniony pisarz


Dołączył: 28 Maj 2007
Posty: 152
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nowhere

PostWysłany: Pon 14:30, 28 Maj 2007    Temat postu: O czterech takich... [Prison Break/Supernatural] [crack!]

Już jakiś czas temu obiecałam Soli, ze napisze obłąkaństwo z jej meme, czyli to:

Dean z Michaelem? Uch. Lincolna opętałby duch, Sammy i Dean przybyliby z odsieczą. W pewnym momencie Dean stwierdziłby, że ma dosyć kobiet i dosyć pracowania za darmo, więc postawiłby Michaelowi ultimatum - albo się ze mną prześpisz, albo twój brat zginie. Michael z wielkiej miłości do brata zgadza się, potem zakochuje się w Deanie i żyją... ee, może niedługo, ale szczęśliwie. Bracie wyganiają demona z Lincolna, Dean stwierdza, że ma dosyć rodzinnego biznesu i daje sobie z tym spokój, następnie budzi się w nocy, żeby stwierdzić, że Michael ma dziurę w brzuchu i jest przyczepiony do sufitu. Zaczyna krzyczeć, Sammy z Lincolnem przybywają akurat wtedy, kiedy Michael zaczyna płonąć. Sytuacja się odwraca, tym razem to Sam wyciąga Deana z płonącego domu. Lincoln z rozpaczy daje się złapać i ląduje z powrotem w Fox River, skąd wyciąga go żółtooki demon, twierdząc, że jest mu potrzebny. Sammy i Dean kontynuują swoją pracę, a w końcu zostają złapani przez Mahone'a i skazani na więzienie - Sam dostaje dziesięć lat za pomoc zbiegom, Dean dostaje 80 za pomoc zbiegom, morderstwo w Saint Louis i podszywanie się pod różnych ludzi (Samowi w jakiś sposób nie są w stanie tego udowodnić). Sammy trafia do jednej celi z Sucre, który, jak się później okazuje, został przyłapany w Las Vegas na ślubie swojej dziewczyny. Sucre wyjawia Sammy'emu, że doskonale pamięta rozkład więzienia, który miał na sobie Michael. Młodszy Winchester postanawia wydostać brata z więzienia.

Odpusciłam sobie wątek z żółtookim potworem, pozwolilam sobie za to wrzucić aluzje tłumaczeniowe. Razem z Sol pobawiłyśmy sie w translator i swojskie 'seriously' przemieniłysmy na 'seryjnie'.

Miłego czytania ^^


- Sammy, przypomnij mi jeszcze raz, co to za robota?
Sam westchnął, przewracając odruchowo kartki w dzienniku taty.
- Facet pod czterdziestką opętany przez ducha – wyjaśnił krótko, rzucając zimne spojrzenie radiu. – Przycisz to.
- Opętany? – Dean podgłośnił dudniące w głośnikach Motörhead, wystukując jednocześnie drugą ręką rytm na kierownicy. – Nie może sobie załatwić jakiegoś księżulka-egzorcysty? Nie, seryjnie, czemu my musimy zawsze babrać się w takim gównie?
- Od pół roku razem z bratem zwiewa przed federalnymi, nie ma szans – powiadomił brata Sam, gromiąc wzrokiem wydzierające się na potęgę radio. – Jeśli tego zaraz nie ściszysz, będę zmuszony cię zabić.
Dean uśmiechnął się kpiąco i, nie spuszczając oczu z ciągnącej się przed nimi autostrady, podkręcił głos.
***
- Trzymają opętanego w motelu?
- Na to wygląda.
Dean oparł tyłek o maskę Impali i łyknął piwa z puszki.
Motel wyglądał zupełnie zwyczajnie. Zbyt zwyczajnie – jak podpowiadał Deanowi jest, wyćwiczony przez ostatnie dwadzieścia sześć lat życia, instynkt łowcy. Przejechał wzrokiem po drzwiach, które jakieś dziesięć lat temu były pewnie brązowe, ale im się znudziło, zatrzymując wzrok na obluzowanej klamce. Księżyc za nimi złowieszczo odbijał się w zakurzonym oknie, całym swoim księżycowym jestestwem zwiastując czający się za przybrudzona szybą Mrok.
Dean westchnął, zgniatając pustą puszkę i wrzucając ją pod Impalę. Przez chwile stał, wpatrując się w okno jak myśliwy w zwierzynę, z rękami w kieszeniach skórzanej kurtki i głową odchyloną pod takim kątem, żeby światło księżyca mogło jak najswobodniej odbijać się w jego źrenicach.
- Dean? – Sammy chrząknął znacząco. – Mamy robotę.
- Seryjnie…
***
Zapukał trzy razy i cofnął się krok w tył.
To był ten moment zadania, w którym zaczynał się bać, ze coś nie wyjdzie. Że pociski z soli się nagle, tak po prostu, skończą, że zjawa okaże się amatorem czosnku, względnie uzna krzyżyk za cholernie fajny element estetyczny całej akcji. Spojrzał ukradkiem na Deana.
- Co? – Starszy Winchester przeniósł wzrok z Impali na brata.
To był ten moment, w którym młodsi bracia zaczynają mówić o swoich lękach, przeczesują rozwichrzone włosy i udają, że to nie ich obchodzi ta cała sytuacja. Moment, w którym młodszy brat cholernie chce powiedzieć, jak bardzo kocha tego starszego.
Ale zazwyczaj, zanim otworzy usta, uchyla się szpara w drzwiach i spokojny, męski głos pyta:
- Winchesterowie?
***
Dean i Sam przeżyli masę motelowych pokoi w ciągu ostatnich sześciu miesięcy i naprawdę trudno ich było zdziwić czymkolwiek, zwłaszcza wystrojem wnętrz. Ich własne motelowe pokoje były zawsze poobwieszane najróżniejszymi symbolami, wycinkami z gazet czy kopiami małomiasteczkowych legend. Jeśli dodać do tego łóżko Deana, które zawsze (w sensie: zawsze) wyglądało tak, jakby przejechała przez nie parada traktorów rozrzucając na boki małe bombki jądrowe, dostaniemy obraz, który naprawdę może człowieka przestraszyć.
Ale, seryjnie, nigdy nie mieli do czynienia z umięśnionym, przywiązanym do łóżka, nieogolonym facetem w rozchełstanej koszuli koloru khaki, który – na dodatek – toczył pianę i stanowczo nie chciał z nimi współpracować. Sammy odskoczył odruchowo do tyłu, a Dean zaklął w sposób, którego nie spodziewał się po nim nawet jego brat.
- Jak długo? – spytał starszy Winchester, zsuwając plecak z ramienia i podchodząc bliżej rzucającego się na łóżku mężczyzny.
- Tydzień.
Dean kątem świadomości zarejestrował, że ich zleceniodawca ma wyjątkowo miękki, ciepły głos, a na pierwszy rzut oka nie przypomina federalnego zbiega latającego po krzaczkach i chowającego się w wannie przydrożnego motelu. Raczej delikatnego, spokojnego miśka, kogoś w stylu maniaka orgiami, poezji staroangielskiej i spaghetti z sosem.
- Ty jesteś…? – Dean otworzył klapę plecaka, rzucając zleceniodawcy spojrzenie zad jednej ze strzelb.
Mężczyzna zawahał się przez chwilę przed podaniem swojego nazwiska. Sammy pomyślał, ze gdyby on przez pół roku zwiewał przed federalnymi, też pewnie piętnaście razy zastanowiłby się przed podaniem nazwiska facetowi ze strzelbą.
- Michael Scofield.
- Ten świrus? – Dean wskazał ruchem głowy na wijącą się po motelowej pościeli ofiarę demona. Scofield spojrzał na niego tak, jakby Dean zapytał go, do czego służy klamka; a potem – nie wiadomo, czym uspokojony – odpowiedział:
- Lincoln Burrows, w niektórych kręgach znany jako Pomywacz.
Sammy nie mógł nie zauważyć podejrzliwego spojrzenia, jakim Scofield uraczył jego brata.
- Dobra, Mike, ty się stąd lepiej ewakuuj. Będzie zadyma, seryjnie.
***
- Ej, pierdolisz?
- Uwierz mi, Dean, chciałbym pierdolić – wybełkotał Mike, podnosząc do ust kolejny tego wieczoru kieliszek. – Nawet nie wiesz, jak bardzo.
- Bez przesady, Sammy, słyszałeś? – Dean odwrócił się na tyle szybko, na ile pozwalał mu zaburzony alkoholem zmysł równowagi i, bełkotliwym głosem, zaczął wylewać z siebie potok zlepionych głosek: - Zwiali z więzienia, ten, tam – machnął ręką w kierunku wpatrującego się tępo w sufit Burrowsa – był skazany na śmierć!
- Wszyscy o tym wiedza, Dean – uświadomił bratu Sam, przeglądając znalezioną w szafce encyklopedię. Od początku wieczoru sączył tanią whisky z plastikowego kubeczka, co pozwalało mu nosić zaszczytny tytuł osoby najtrzeźwiejszej i zachowującej się najbardziej normalnie. – Nawet nakręcili o nich serial.
- Czemu o nas nikt nie nakręcił serialu? Nie, seryjnie, polowania na duchy są gorsze od zwiewania przed federalnymi i sprowadzania seksownych lekarek na złą drogę?
- O was też nakręcili – Michael podniósł głowę i spojrzał na nich oczami umęczonego cocker spaniela. – I spotkał was ten sam los, co mnie i Linca. – Scofield podniósł kubeczek z whisky do ust i wypił duszkiem jego zawartość. Przez chwilę wpatrywał się tępo w przestrzeń, by w końcu ponownie spojrzeć na Sammy’ego. – Przetłumaczyli was.
***
Cisza, jaka zapadła po słowach Michaela, pełna była czegoś złowrogiego. Samo słowo „tłumaczenie” napawało umęczone dusze mistycznych braci jakimś nieokreślonym lękiem. Instynktownie wyczuwali czające się w sylabach, czyste, płynne zło, wylewające się spomiędzy spółgłosek i z hukiem opadające na dno ich czaszek.
- Przetłumaczyli? – powtórzył Sam, zamykając encyklopedią i odkładając ją na bok.
- Dokładnie – Michael wbił wzrok w puste denko własnego kubeczka. – Ale i tak jesteście w lepszej sytuacji.
- To znaczy?
- Was wziął TVN. Nad nami pastwią się – Michael skrzywił się - tłumacze Polsatu.
Dean nagle zaczął sprawiać wrażenie spitego jedynie w dwie trąbki. Usiadł w miarę prosto, spojrzał uważnie na Michaela i, wykonują swój słynny, seksowny ruch podbródka, spytał:
- Co to za tłumacze?
- Nie chcesz wiedzieć, Dean – zapewnił go, parskając czymś w rodzaju zrezygnowanego śmiechu. Odwrócił głowę, w kierunku lezącego na łóżku Lincolna. – Tydzień temu się dowiedzieliśmy…
- Tydzień temu? – wyłapał Dean.
- To wtedy Linc został opętany? – upewnił się Sammy. Michael odetchnął głęboko i kiwnął głową.
- Przetłumaczyli go… Przetłumaczyli go na...
Cisza zgęstniała, czekając na wybuch.
- … na Pomywacza.
***
Pierwszą myślą Deana po przebudzeniu było gromkie, głośne, nieznoszące opóźnienia czy sprzeciwu „WODY!”.
Następną, którą dopuścił do siebie dopiero po wypiciu połowy pięciolitrowej butelki lezącej obok nocnej szafki, było – typowe dla polibacyjnych poranków – „czyje to łóżko, do cholery?”.
- O kurwa...
***
- Przespałeś się z Michaelem?! – Sam spojrzał z dezorientacja na brata, miotającego się miedzy motelową szafką a plecakiem.
- Będzie bezpieczniej, jak zaczniesz mówić „ze Scofieldem” – powiedział ostro, wrzucając kłębowisko podkoszulków do plecaka.
- Dean, przespałeś się z facetem ?! – upewnił się jeszcze raz Sam, mając nadzieję, że dostał napadu nagłej głuchoty w momencie, w którym Dean opisywał mu seksowną blondynkę używającą pseudonimu scenicznego „Michael Scofield”.
- Niektórzy ludzie pieprzą się z dobermanami, a nikt im nie robi takich afer…
- Chcesz powiedzieć, że przespałeś się z dobermanem ?!
- Nie, do cholery! – Dean zasunął z furią suwak w plecaku, po czym spojrzał zrezygnowany na brata. – Znaczy, Sammy, do cholery, to fizycznie niemożliwe, żebym przespał się z facetem, prawda?
- Obawiam się, że jak najbardziej możliwe – odpowiedział Sam. Zapanowała niezręczna cisza, podczas której Dean wbijał zszokowany wzrok w dywan, a Sammy starał się unormować oddech. – Słuchaj, Dean, to jest jak najbardziej normalne, czerpać fizyczna przyjemność z aktów seksualnych z… osobnikami tej samej… płci…
- A tą przyjemność fizyczną wziąłeś z własnego doświadczenia? – prychnął Dean, zarzucając plecak na ramię. – Zbieramy się, Sammy. Wyjeżdżamy zanim nie zrobi się ze mnie rasowy gej.
***
- Dean, w Michigan pojawił się jakiś demon, porywa dziewice i przerabia je na… no cóż, w zasadzie zostaje z nich tylko kompot – Sam podniósł wzrok na twarz starszego brata. To był moment, w którym Dean przerywał mu, rzucał perwersyjną uwagę o dziewicach i podgłaśniał Led Zeppelin.
Dean siedział nienaturalnie prosto, wbijając wzrok męczennika narodów w autostradę, a radio – co Sammy’ego zmartwiło najbardziej – grało cicho Green Day.
- Ekhm… - chrząknął nienaturalnie głośno. – Dean, w Kolorado odbywają się coroczne targi nieletnich prostytutek, chcesz pojechać?
- Nie.
Sammy zakrztusił się własnym językiem.
- Kim jesteś i co, do cholery, zrobiłeś w moim bratem? – spytał z jawnym przerażeniem, wpatrując się w umęczoną twarz Deana. – Dean?
- Myślisz, że… Że on czasem o mnie myśli?
- Kto? Tata?
Dean posłał lustrzanemu odbiciu Sama spojrzenie poirytowanego mamuta.
- Skończyłeś college. Powinieneś być inteligentny. Da się złożyć reklamację? – spytał, naciskając mocniej pedał gazu. Przez chwilę milczał, wpatrując się uważnie w drogę przed nimi. – Mówię o Michaelu.
***
- Michael…
Lincoln nie był typem uczuciowca. Ostatnią rzeczą, jaką byłby w stanie zrobić w jakiejkolwiek sytuacji, było ogarnięcie kogokolwiek opiekuńczym ramieniem i pocieszenie. Nie potrafił mówić „będzie dobrze” w sytuacji, w której doskonale wiedział, że może być tylko gorzej.
Michael siedział na parapecie motelowego pokoju i wpatrywał się tępo w podmiejskie krajobrazy. Na parkingu stały równo zaparkowane dwa auta; żadne z nich nie było czarnym Chevroletem Impalą z tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego siódmego.
- Nawet nie warto się męczyć – mruknął nieskładnie Linc, przecierając czaszkę otwartą dłonią. – Ani czekać. Nie przyjedzie.
Michael westchnął ciężko. Kiwnął z rezygnacją głową.
Może po prostu źle na to patrzył? Może dla Deana to była tylko jedna noc, taka, jakich wiele, element wieczornej rutyny? Nie może, tylko na pewno. Tylko on, Michael Scofield, był na tyle głupi, żeby robić sobie nadzieje.
W momencie, w którym odszedł od okna, na parking wjechała z impetem czarna Impala.
***
- Nie wiem, kim jesteś, ale na pewno nie moim bratem – Sammy wyskoczył z Impali, zatrzasnął drzwiczki i dogonił pędzącego w stronę motelu Deana.
- Tak mówisz?
- Dean, do cholery, duchy, polowania, tropienie, twoje ŻYCIE! Masz zamiar to zostawić przez… - Sam pokręcił z niedowierzaniem głową. – Przez faceta?
- Zawsze lepiej niż przez kobietę, Sammy.
Sam parsknął niedowierzającym śmiechem.
- Dean, a pomyślałeś w tym wariactwie o mnie? – spytał, łapiąc się ostatniego rzeczowego argumentu jaki przyszedł mu do głowy. – Nie poradzę sobie, nie dam rady samemu!
- Wymienimy się.
- Że co?
- Wymienimy się – powtórzył Dean, dochodząc do drzwi motelowego pokoju. - Ja dam Lincowi ciebie, on da mi Michaela. Wszyscy będą szczęśliwi, seryjnie.
***
(tutaj nastąpiła scena obopólnej radości, rzucania się sobie w ramiona, męskich łez i ostrego, gejowskiego seksu, którą autorka postanowiła odpuścić wrażliwym czytelnikom)
***
Trzasnął drzwiami. Miał cholerną ochotę rzucić coś w stylu „kochanie, wróciłem!”, ale ta fraza wywoływała u niego natychmiastową wizję Michaela w kwiecistej spódnicy i papilotami na głowie, podbiegającego do niego krokiem Peggy Bundy i cmokającego w prawy policzek.
- Jestem! – oznajmił pustym ścianom.
Michaela nie było.
Dean zmarszczył czoło, rzucając siatkę z piwem na fotel. Michael nie wychodził ot, tak, na spacer – zwłaszcza, że wciąż pozostawał jednym z najbardziej poszukiwanych przestępców w Ameryce.
Coś wisiało w powietrzu. Coś złowrogiego. Coś gorszego od tłumaczy Polsatu czających się za ich domem.
Otworzył kopniakiem drzwi sypialni, gotowy przyłożyć każdemu, kto nie byłby Michaelem, a kto śmiałby bezczelnie siedzieć w jego prywatnym lokum.
Sypialnia była pusta. Dean spodziewał się ujrzeć co najmniej dwóch agentów federalnych torturujących w niewybredny sposób Michaela, względnie jakiegoś nieszkodliwego potworka, którego mógłby – dla relaksu – rozłożyć jednym ciosem. Z dyńki.
Westchnął, podszedł do łóżka i – przymykając zmęczone całodziennym wypatrywaniem agentów federalnych za kuchenną szafką – rzucił się na nie z hukiem. Przez chwilę leżał sobie tak, wdychając unoszący się w powietrzu, znajomy zapach – trudno było powiedzieć, czy Michaela, czy jego własny, czy tez może oba, połączone w jakiś dziwny sposób. I pewnie leżałby sobie tak jeszcze przez kilka minut, gdyby nie kropla czegoś mokrego i ciepłego, która spadła na jego twarz.
- Co do kurwy… - zaczął, ale nim zdążył dokończyć, zobaczył TO.
TO było przyczepionym do sufitu Michaelem. Michaelem, którego twarz zastygła w wyrazie skrajnego przerażenia, Michaelem, który najprawdopodobniej był martwy. Tak na śmierć.
Zanim Dean zdążył cokolwiek krzyknąć, unormować oddech czy zakląć, stało się to, czego najbardziej się obawiał – na suficie pojawiły się płomienie, co więcej, pojawiły się znikąd i w nienaturalnie szybkim tempie rozprzestrzeniły się na resztę pomieszczenia.
***
- Naprawdę uważasz, że odwiedzanie ich dzisiaj to dobry pomysł? – Lincoln wyłączył silnik Impali, wyjął kluczyki ze stacyjki i wsadził je do kieszeni dżinsów.
- Nie – odpowiedział zgodnie z prawdą Sam, wychodząc z samochodu. Rozejrzał się odruchowo za federalnymi, którzy mogli siedzieć za każdym kubłem na śmieci. – Możesz wyłazić. – mruknął do Lincolna, zatrzaskując drzwi Impali.
- Wiesz, nie chcę wejść im… w trakcie…
- Lincoln, proszę cię. Przed chwilą jedliśmy.
Burrows kiwnął głową, podnosząc wzrok na okno domu, w którym zamelinowali się ich bracia.
- O cholera…
***
Dean nie zauważył momentu, w którym drzwi sypialni otworzyły się, a do pomieszczenia wpadł Sammy.
- DEAN! – wrzasnął młodszy Winchester, podbiegając do brata. Sam nie byłby sobą, gdyby nie przypomniał sobie sytuacji sprzed półtora roku – wtedy to on był siłą odrywany od łóżka, on trząsł się i wyrywał w kierunku płonącego ciała. Zaklął pod nosem – a przecież nie klął, nigdy, nawet w skrajnie kryzysowych sytuacjach – starając się odciągnąć Deana jak najdalej od płonącego domu.
***
Ogień najspokojniej na świecie palił każdy centymetr kwadratowy domu. Dean siedział na masce Impali, wpatrując się w pożar tak, jakby bardzo chciał się rozpłakać, ale mu nie wypadało. Cholernie nie wypadało.
Rozejrzał się wokół siebie.
Mógł się tego spodziewać. Kiedy tylko Lincoln wykonał telefon do straży pożarnej i – do tego trzeba było być tym umięśnionym idiotą – podał swoje prawdziwe nazwisko, zjawili się federalni, z niejakim agentem Mahone’em na czele. Dean od jakiegoś czasu rzucał mu zainteresowane spojrzenia, teraz całkowicie oddał się obserwacji tego wychudłego, znerwicowanego faceta, z satysfakcją wpakowującego tę niemyślącą górę mięsa do radiowozu.
Wyglądał na faceta inteligentnego. Dean nie lubił obcować z inteligentnymi ludźmi.
Dostawał przez nich kompleksów.
Mahone skończył z rozsiewaniem wokół siebie atmosfery cichego triumfu i podszedł do niego.
- Dean Winchester, syn Johna Winchestera...
- Ta. W chwili obecnej bezdomny i liczący na natychmiastową pomoc rządową.
Mahone uśmiechnął się w typowy dla inteligentnych ludzi sposób. Dean poczuł, ze już nie cierpi skurwiela. W zasadzie nie cierpiał go od chwili, w której Michael wymienił jego nazwisko w negatywnym kontekście – wrogowie jego faceta byli jego wrogami, zwłaszcza, jeśli mieli ochotę wsadzić Michaela do więzienia.
- Rząd z pewnością zapewni panu godziwe zakwaterowanie. Na przykład celę w bloku A wiezienia stanowego Fox River.
***
- Uznaje się Deana Winchestera winnym podszywania się pod agentów Federalnego Biura Śledczego, działaczy rządowych, przedstawicieli Ministerstwa Ochrony Środowiska, katolickiego księdza, a także zabójstwa drugiego stopnia dokonanego w Saint Louis i pomocy zbiegom poszukiwanym przez FBI, skazując go na łączną karę pozbawienia wolności na osiemdziesiąt lat, bez możliwości zwolnienia warunkowego.
Dean zaklął, otrzymując w ten sposób dodatkowe pół roku za obrazę sądu.
***
- Uznaje się Samuela Winchestera winnym udzielania pomocy zbiegom poszukiwanym przez Federalne Biuro Śledcze, skazując go na karę dziesięciu lat pozbawienia wolności, jednocześnie, z powodu braku dowodów, oczyszcza się go z zarzutu podszywania się pod agentów FBI et caetera.
Sammy uśmiechnął się do siebie. W przeciwieństwie do brata, on w dziewięciu przypadkach na dziesięć potrafił po sobie posprzątać.
***
- Otworzyć czterdziestkę!
Sammy podniósł wzrok znad przeglądanej broszury.
- Masz współlokatora, Winchester – warknął strażnik, wpychając do celi jakiegoś sfrustrowanego Latynosa. Sam przywitał się skinieniem głowy.
Latynos odpowiedział tym samym gestem. Rzucając jednocześnie swoje rzeczy na górne łóżko. Przez chwilę miotał się po celi, najwyraźniej nie mogąc sobie znaleźć miejsca, by w końcu przyklęknąć obok toalety i – rozglądając się na boki – zacząć majstrować przy śrubie.
- Przepraszam, mógłbyś mi powiedzieć, czemu próbujesz rozwalić moją toaletę?
Latynos podskoczył, najwyraźniej zaskoczony tym, ze ktoś w tym miejscu używa form grzecznościowych bez cienia kpiny czy groźby. Przesunął dłonią po łysinie, podszedł do krat, wyjrzał, sprawdzając, czy żaden z klawiszy nie ma ochoty na spacerki wzdłuż ich celi, by w końcu usiąść naprzeciwko Sama i spytać:
- Mogę ci zaufać?
Sam uniósł brwi do góry, zamknął broszurę i skinął głową.
- Najwyraźniej.
- W porządku. – Latynos nerwowo wychylił się z łóżka, by po chwili ponownie spojrzeć na Sama. - Wiesz, kim jestem, nie?
- Wskaż mi pięć osób, które nie wiedzą, Sucre. Niemowlęta się nie liczą.
Fernando skinął głową.
- Słuchaj, siedziałem w celi z Michaelem, widziałem plany, pomagałem mu w ucieczce…
Sam oparł skroń o ścianę celi, obserwując uważnie Latynosa. Facet z każdą sekundą mówił z coraz większym zapałem, gestykulując i kreśląc w powietrzu jakieś niezidentyfikowane bliżej kształty.
- Tak w skrócie, to chcesz powiedzieć, że pamiętasz plany?
- W krótkim, jednosylabowym, męskim skrócie – tak.
Sammy uśmiechnął się do siebie.
- To dobrze. Ja i mój brat mamy sporo roboty poza tymi murami.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Salianka
gryzipiórek


Dołączył: 27 Maj 2007
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 21:01, 16 Cze 2007    Temat postu:

I NIKT TEGO TUTAJ NIE SKOMENTOWAŁ?!
Ty wiesz co ja za to Cię. Wprawdzie o SPN tylko czytałam, ale jako tako znam inwencję serialu, ale PB iz law i zawsze będzie. Znalazłam kilka literówek, ale w takim tekście można wybaczyć (:

(tutaj nastąpiła scena obopólnej radości, rzucania się sobie w ramiona, męskich łez i ostrego, gejowskiego seksu, którą autorka postanowiła odpuścić wrażliwym czytelnikom)
Pewnie, należy im się od życia!

kogoś w stylu maniaka orgiami
Najlepszy zamierzony KIC z jakim się spotkałam <3

To co z kontynuacją? Pisze się, zgodnie z obietnicą?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Oprah Carwyn
natchniony pisarz


Dołączył: 28 Maj 2007
Posty: 152
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nowhere

PostWysłany: Nie 14:34, 17 Cze 2007    Temat postu:

Ja wiem, co ty mnie xD

Kontynuacja, Salianku, będzie. Jak tylko znajdę na nowo moje dawne pokłady cracka, bo gdzieś je, przez różne lawirowania okołopersonalne, zgubiłam, psia ich mac.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Słowo Pisane Strona Główna -> Fan Fiction Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group, modified by MAR
Inheritance free theme by spleen & Programosy

Regulamin