Forum Słowo Pisane Strona Główna

Trzynasty Kwietnia

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Słowo Pisane Strona Główna -> Proza
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Marik
utalentowany geniusz


Dołączył: 21 Lut 2006
Posty: 269
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Łódź

PostWysłany: Sob 21:39, 01 Lip 2006    Temat postu: Trzynasty Kwietnia

Napisałam to może rok temu. nie wiem, czy jest dobre, czy nie. Nigdzie nie publikowałam, nie pytałam nikogo o zdanie. Proszę was o bardzo szczerą ocenę. Bardzo. Brutalną i ostrą. Bo chcę to poprawić, a mydląc mi oczy uniemożliwicie mi jakiekolwiek pozytywne zmiany w tekście.

Na początek króciutki prolog Wink

Prolog:
Trzynasty Kwietnia

Haribel spojrzała w lustro. Niezbyt podobało jej się to, co widzi. Czarne włosy, podkrążone oczy, blade policzki i straszna chudość. Miała zły humor i była okropnie znudzona. Chciała zabrać się do sprzątania swojego pokoju, lecz usłyszała pukanie.
- Proszę!
Ujrzała jednego z służących, Matteliga.
- P-p-pani…Pan Rikke chce się z tobą widzieć.
Westchnęła. Gdy Rikke chciał się z nią widzieć, zwykle zwiastowało to kłopoty. Dla niej. Obciągnęła ciemnofioletową tunikę. Otworzyła hebanowe drzwi i wyszła. Oknem zatrząsł grom, pierwszy zwiastun nadchodzącej burzy.
***
Haribel krokiem, który miał wyglądać na pewny weszła do Największej Sali. Rikke zdawał się być niezadowolony. Dziewczyna jęknęła w duchu. Zapomniała, że dziś jest trzynasty kwietnia. Najbardziej znienawidzony przez nią dzień. Rikke odezwał się władczo:
- Haribel, wiesz, jaki dzisiaj jest dzień?
Przełknęła ślinę.
- Tak.
- Zastanawiam się, czemu by cię nie zabić.
- Bo powinieneś zachowywać pozory...no i przepowiednia.
- Nie waż się mówić o przepowiedni! – Wrzasnął wściekle.
- Nic nie mówię. – Odprowała Haribel chłodno.
- Podejdź tu.
Dziewczyna podeszła.
- Wyciągnij rękę – powiedział Rikke zimnym głosem.
Jej dłoń się trzęsła. Jak co roku. Wiedziała, że to będzie bolesne. Nikt nie pomyślał, aby rzucić zaklęcie, które uśmierzy ból.
Rikke wyciągnął nóż. Długi, cienki, i bardzo ostry nóż. Spojrzał na przeraźliwie chudą dłoń Haribel. Nie obchodził go jej ból. Ona go nie obchodziła. Gdyby chodziło o niego, to Haribel mogłaby nie żyć. Ale słyszał Proroctwo, zapisane w Elfich Księgach. Tylko dlatego jej nie zabił…
Nóż powoli zbliżał się do żył. Ręka dziewczyny coraz mocniej drżała. Powoli zaczął rozcinać bladą skórę. Krew spływała jej po ręce. Rikke wyszeptał zaklęcie:
- Ěl egaré noâs ěldriniě.
Nad dłonią pojawiła się srebrna łuna.
Tunika wciąż nasiąkała krwią. Rikke uśmiechał się patrząc na cierpienie Haribel.
A ona nie mogła już tego wytrzymać.
I, po prostu wybiegła prosto z Największej Sali zamku Gietéré.
Na dwór, gdzie wciąż słychać było przeraźliwy śmiech Rikkego.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
riel
moderatorka rozkojarzona


Dołączył: 21 Mar 2006
Posty: 851
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: paradise city.

PostWysłany: Nie 11:15, 02 Lip 2006    Temat postu: Re: Trzynasty Kwietnia - Moje coś tam fantastyczne...

Marik napisał:
Czarne włosy, podkrążone oczy, blade policzki i straszna chudość.

Straszna chudość czego? Twarzy, palca u nogi? Proponuję przeredagować na 'strasznie chuda sylwetka/twarz/czy co tam jeszcze miało być chude'.

Marik napisał:
Nic nie mówię. – Odprowała Haribel chłodno.

Odparowała.

Marik napisał:
Rikke uśmiechał się patrząc na cierpienie Haribel.

Przecinek po 'się'.

Marik napisał:
A ona nie mogła już tego wytrzymać.
I, po prostu wybiegła prosto z Największej Sali zamku Gietéré.
Na dwór, gdzie wciąż słychać było przeraźliwy śmiech Rikkego.

Nadużywasz entera, na dodatek w nieodpowiednich momentach.
Zbędny przecinek po 'I'.
Nie podoba mi się też cała konstrukcja tych trzech zdań. Źle je podzieliłaś. Koniecznie do przeredagowania. Moja propozycja:
'A ona nie mogła już tego wytrzymać i po prostu wybiegła z Największej Sali zamku Gietéré wprost na dwór, gdzie wciąż jeszcze można było usłyszeć przeraźliwy śmiech Rikkego'.

Ogółem nie podobało mi się. Ja wiem, że to dopiero prolog, ale wklejanie na forum tekstu, który ma 3/4 strony w Wordzie jest cokolowiek ryzykowne. Piszesz dość krótkie, mało rozbudowane zdania. Poza tym, masz problemy z budową dialogów - polecam lekturę [link widoczny dla zalogowanych] tematu (na mirriel). Idąc dalej, brakuje mi tu opisów - głównie uczuć, postaci i przedmiotów.
Reasumując, nie zaciekawił mnie ani pomysł, ani wykonanie. Jednakowoż zamieszczony przez ciebie prolog jest na tyle krótki, że raczej trudno napisać coś więcej. Czekam więc na następne części i liczę, że weźmiesz sobie moje rady do serca.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marik
utalentowany geniusz


Dołączył: 21 Lut 2006
Posty: 269
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Łódź

PostWysłany: Nie 18:58, 02 Lip 2006    Temat postu:

Dzięki, riel. Ja wiedziałam, że to nie jest dobre. Jak pisałam, stworzyłam to, mając...eee...niecałe jedenaście lat. A teraz, jakby ktoś nie wiedział, mam trochę ponad 12.
No, dzięki. Przeredaguje.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marik
utalentowany geniusz


Dołączył: 21 Lut 2006
Posty: 269
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Łódź

PostWysłany: Nie 19:12, 02 Lip 2006    Temat postu:

No, to kolejny rozdział. Także stary, zbutwiały i beznadziejny. Surowo, surowo mi to oceniać! Dedykowany riel, za porządną, ostra krytykę.

Likwidacja

- Wstawaj! Naprawdę nie możesz się ruszyć, Dor?! – Irma ze złością usiłowała obudzić śpiącą w najlepsze dziewczynę.
- Naprawdę nie mogę! Czy raz nie możesz poczekać? – Dziewczyna nazwana Dor wygrzebała twarz z poduszki pokazując owalną twarz otoczoną potarganymi brązowymi włosami. Szarozłote oczy ze złością łypały na Irmę. – Mam urodziny, i chyba choćby dlatego powinnaś pozwolić mi się wyspać?
- Masz urodziny i choćby dlatego powinnaś wstać! Nie rozumiesz, że jak się nie ruszysz teraz, to nawet u Heala zabraknie mięsa! A może postanowiłaś być wegetarianką? – Jasnoszare oczy Irmy patrzyły na Dor złością.
- A jakże! Postanowiłam!
- Ale ja nie! Czy ty zawsze musisz myśleć wyłącznie o sobie? – Zapytała i wyszła z malutkiego pokoju Doren.
Mieszkały w jednym z baraków na ulicy Reanetery. Składały się one z dwóch izb i łazienki. Większy pokoik był kuchnią, salonem i sypialnią Irmy. Oba pokoje miały białe, obłażące z tynku ściany. W pokoju Dor była tylko mała półka, po brzegi wypełniona opasłymi tomiskami, duże pudło, w którym trzymała ubrania i twarde, wąskie łóżko. Jedyne małe okienko wychodziło na brudną uliczkę Heelibity.
Z ciężkim westchnieniem Doren nachyliła się na skrzynią i wyciągnęła ciemnozieloną, znoszoną tunikę i takież spodnie. Szybko wciągnęła je na siebie, drżąc z zimna. Doszła do drzwi, lecz po drodze za zawadziła o wystający z boku skrzyni hak. Na spodniach pojawiło się duże rozdarcie. Zaklęła pod nosem. Czemu to zawsze ją spotykają takie rzeczy? Spojrzała jeszcze raz na rozdarcie, gotowa iść po igłę i nitkę, (mimo że nie umiała szyć), i zaszyć rozprucie, lecz nigdzie go nie było. Rozdarcia po prostu nie było. W chwili, gdzie wcześniej znajdowała się szczelina, znajdował się idealnie złączony na nowo len. Przyjrzała się temu. Nitki ciasno przylegały do siebie, materiał wyglądał jakby był zupełnie nowy! Wzruszyła ramionami. Ją zawsze spotykało coś dziwnego i się po prostu przyzwyczaiła.
Wbiegła do pokoju Irmy.
- No, to może dasz mi trochę pieniędzy, jak mam iść coś kupować? – Doren nie zdobyła się na miły ton. Nie po tym, jak Irma obudziła ją ze snu. Z tamtego snu…
To było takie realistyczne. W tym śnie była jakaś dziewczyna. Była chuda i miała czarne włosy. I takie dziwne imię…Chyba jakoś na H… Pamiętała jeszcze tylko krew. Strużki krwi.
Irma wcisnęła kilka monet w rękę Dor.
- Starczy? – Zapytała dziewczyna z powątpiewaniem.
- Więcej nie mam. – Irma pokręciła bezradnie głową.
Wolnym krokiem wyszła z baraku. Od razu poczuła odór, który czuć było w biedniejszych częściach miasta. Doren nigdy nie wiedziała, czemu.
Szła kolejną wąską uliczką o nazwie Khe Dean. Mieszkała tu Anemira, jej dawna przyjaciółka.
I właśnie teraz ją zauważyła; od razu poznała tę blondynkę, o której figurze próżno Doren mogłaby marzyć. Przy Anemirze wyglądała jak badyl zakończony od góry burzą brązowych włosów, a od dołu trochę zbyt dużymi stopami.
- Witaj Doren! – Zawołała Anemira melodyjnym głosem, którego Dor szczerze nienawidziła. – Długo się nie widziałyśmy!
- Zaiste – Powiedziała uprzejmym tonem Doren – Przecież taka osoba jak ty nie ma czasu dla takiego dziwoląga jak ja, czy tak?
Trafiła w czuły punkt.
Kilka lat temu Doren i Anemira przyjaźniły się, lecz pewnego dnia Dor podsłuchała rozmowę przyjaciółki z Eliią.
- Daj spokój, Eliia. Nie przyjaźnie się z tym małym dziwolągiem. Po prostu ona tak mnie lubi, że szkoda mi jej… - Głos Anemiry nie był wtedy ani zamszowy, ani melodyjny. Jedynie zbyt piskliwy…
Spojrzała ze złością we fiołkowe oczy Anemiry.
- Słuchaj, spieszę się. Mogłabyś się przesunąć?
- A co będzie, jak powiem, że nie? – Syknęła.
- To wtedy przejdę sama! – Odepchnęła dziewczynę, która potknęła się o jedną z fałd długiej, biało-złotej sukni.
Wylądowała prosto w błocie.
Rzucała nienawistne spojrzenia na Dor.
A twarz, pokryta kleistym brudem, nie wydawała się ani piękna, ani nawet znośna.
Była po prostu brzydka.
Policzki ujawniły nieznaną dotąd pyzatość.
Oczy wydały się malutkie i chytre.
Usta za duże…
Doren nie mogła zrozumieć, czemu uważała Anemirę za cud natury.
Tak patrząc na dziewczynę, Dor nie mogła powstrzymać śmiechu.
Zachichotała.
- Z czego się śmiejesz, dziwadło?! – Ryknęła Anemira. Jej głos stracił wszelką słodycz, był ordynarny i piskliwy – Zobaczysz, że kiedyś ci się odwdzięczę!
- Jak? Naplujesz na mnie? – Zapytała chłodno.
Odeszła, zostawiając Anemirę w kałuży.
Szła powoli, jakby to wydarzenie coś zmieniło. Dowartościowało ją – to na pewno. Pierwszy raz spojrzała na dawną przyjaciółkę, nie czując żalu, że to nie ona jest właścicielką fiołkowych oczu, złotych włosów i pięknej figury.
Pierwszy raz poczuła się dobrze jako po prostu Doren.
Po przejściu kilku małych uliczek (jak Angieng, na przykład), doszła do Ulicy Głównej. Nikt nie pamiętał nazwy tej wielkiej promenady. Po obu jej stronach były rozmieszczone różne stragany i sklepiki. Słychać było głosy przekupek, wołających na przykład: „Amulety przeciwko Antropom, tylko pięć złotych monet!” Lub „Antylety, czyli amulet, który przynosi pecha! Daj go swojemu wrogowi!”.
Doren nie wierzyła w takie rzeczy. Antropów nie było w tych stronach, poza tym, wątpiła, aby jakikolwiek amulet dobrze przed nimi strzegł.
Antropy…Starożytne stworzenia, które posiadały Ostrza Nienawiści. Ostrze takie było niezniszczalne, i wdawały truciznę w ciało, gdy tylko przebiły skórę. Nie było na to odtrutki. Z tego, co Dor wiedziała z ksiąg, Antropy były stworzeniami z sylwetki podobnymi do ludzi. A ich twarze…Brązowe, wyglądały jak popękane. Miały oczy kolorze żółtym, intensywnie cytrynowym, lekko fosforyzującym. Ogólnie, ich jedynym celem istnienia było mordowanie elfów, ludzi i krasnoludów.
Powoli dochodziła do sklepu Heala. Był to duży, czysty, jasny sklep, w którym kupowało wiele osób wyroby garmażeryjne, ale dla Doren zawsze znajdowało się coś. Zapewne nie chodziło o nią, bo nie była ani śliczna, ani czarująca. Gdy była młodsza, przypuszczała, że Heal zakochał się w Irmie, ale usłyszała kiedyś jak mamrotał na temat jej ciotki „Stara wiedźma”. Tak więc i ta opcja odpadała.
Podeszła do lady, starając się wywołać na twarz miły uśmiech.
- Zostało jeszcze trochę jakiegoś mięsa? – Zapytała, wciąż szczerząc zęby i machając rzęsami. Poczuła się jak wariatka, i zaprzestała obu czynności. Miała nadzieję, że spotka się z powszechnym zachwytem, co zawszę się działo, gdy robiła to Anemira.
„Może ja po prostu zawszę będę taka niezgrabna, nieśmiała, i w ogóle beznadziejna.” – Pomyślała ze smutkiem.
- Nie ma! Jak się przychodzi o tej porze, to nie ma! Południe! – Warknął sprzedawca ochrypłym głosem.
- Ani trochę? – Normalnie by nie błagała, ale wiedziała, co powie Irma, jeśli przyjdzie bez mięsa. Była po prostu pewna, że będzie wściekła.
- Nie jestem głupi! Wynocha, przecież mówiłem!
Doren zamruczała coś pod nosem, ale wyszła.
Ze złością kopnęła jakiś kamyk. Pogrążyła się w ponurych myślach.
„Jestem zupełnie nienormalna. I moja sytuacja życiowa jest również zupełnie nienormalna. Nie mam nawet rodziców. Tylko i wyłącznie ciotkę. Nie mam także przyjaciół, ba, nikogo, kto by mnie chociaż tolerował. No i mam czternaście lat. CZTERNAŚCIE. Po prostu wspaniale.”
Szła powoli, nie spieszyła się. Wiedział, że gdy wróci do domu, zostanie potraktowana wykładem pod tytułem: „Doren, to twoja wina, że się nie pospieszyłaś.”.
Było dopiero południe, lecz między wąskimi uliczkami było jak zwykle ciemno.
Doszła do wąskiej kładki. Prawdopodobnie miała ona jakąś nazwę, lecz przez wiele lat uległa zapomnieniu. Kładka ta, to było sekretne wyjście z miasta. Znaczy: Wiedzieli o niej wszyscy, prócz władz. Dor zadziwiało to, iż nikt nie powiadomił o tajnym wyjściu burmistrza Alhedypa; wśród ludzi nie brakowało donosicieli.
Kładka chwiała się przy każdym ruchu dziewczyny. Była stara, zrobiona ze zbutwiałego drewna.
Krok.
Następny.
ŁUUP.
Doren spojrzała w dół; jej noga zakopana była w bagnisku. Szarpnęła nią z przerażeniem, jakby bała się, że wciągnie ją w grząskie błoto.
Szarpnęła mocniej.
Nic.
Gdyby ktoś tamtędy szedł, najpierw lekko ubawiłby go widok wyraźnie zdenerwowanej kilkunastolatki, która usiłuje wyszarpnąć nogę z bagna. Potem, oczywiście by jej pomógł.
Tylko jak na złość nikt tamtędy nie przechodził.
Dor lekko zakręciło się w głowie. Pod powiekami czuła łzy. Wiedziała, że bagno jest naprawdę głębokie. Zaczęła wyrzucać sobie w myślach od paranoików i histeryczek. „No, no, no, bo się popłaczesz” – Próbowała zmniejszyć swój strach poprzez sarkazm. Niestety, ta metoda nie działała.
Była już zanurzona po kolana.
***
Tego samego popołudnia pewien dwunastoletni chłopiec zmierzał ku kładce. Na imię miał Eret. Eret mieszkał z Fehtorem, starym człowiekiem zajmującym się końmi. Eret mieszkał tam tylko ze względu na to, że miał dobre podejście do zwierząt. Lubił tamtego starego człowieka, choć był nerwowy (Zdarzało się, że Eret spał z końmi na sianie). Doren znał od wielu lat. Byli prawie przyjaciółmi. O dwa lata młodszy od Dor, zdarzało się, że podchodziła do jego wypowiedzi z ironią.
Eret zwykle był wesoły, pogodny. Teraz szedł powoli, był jakby przygasły.
Ostatnią osobą, jaką spodziewał się zobaczyć na kładce była Doren.
- Doren? Co ty tu ro… - Nie dokończył, gdy zobaczył, że lewa noga dziewczyny jest w bagnie – Uuu, chyba masz kłopoty? Pomóc ci?
- Zgadnij. – Rzuciła z sarkazmem.
- No dobra… - Podszedł i zaczął oglądać sytuacje. – Słabo.
- To już wiem – Głos Doren na wskroś przesycony był ironią, która maskowała strach. – Może byś mi pomógł, zamiast się gapić?
- Dobrze. – Nachylił się, próbując pomóc Dor. – Uch, no, nie da się!
- No to idź i mnie zostaw! – Rozzłościła się dziewczyna.
Była naprawdę wściekła.
Pociągnęła nogą, która natychmiast wyskoczyła.
Eret ze zdumieniem gapił się na Dor. Jak to, on próbował jej pomóc przez dziesięć minut, i okazuje się, że świetnie daje sobie radę sama!
- Wiesz już? – Zapytał Eret. Głupie pytanie. Oczywiście że wie!
- O czym? – Zapytała ostrożnie.
- Jezu! Dor! Nie mów mi, że nie wiesz, że jesteś jutro likwidowana!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
riel
moderatorka rozkojarzona


Dołączył: 21 Mar 2006
Posty: 851
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: paradise city.

PostWysłany: Pon 13:34, 03 Lip 2006    Temat postu:

Marik napisał:
Dziewczyna nazwana Dor wygrzebała twarz z poduszki pokazując owalną twarz otoczoną potarganymi brązowymi włosami.

Brakujące przecinki po 'dziewczyna', 'poduszki' , 'twarz' i 'potarganymi'.
Po reformie ortograficznej strasznie dużo tych przecinków nawstawiali.

Marik napisał:
Mam urodziny, i chyba choćby dlatego powinnaś pozwolić mi się wyspać?

Niepotrzebny przecinek przed 'i'. Znak zapytania zbędny - zastąp kropką.

Marik napisał:
Mieszkały w jednym z baraków na ulicy Reanetery. Składały się one z dwóch izb i łazienki.

Kto się składał z dwóch izb i łazienki? Doren i Irma?
'Mieszkały w jednym z baraków na ulicy Reanetery, składających się wyłącznie z dwóch izb i łazienki'

Marik napisał:
Większy pokoik był kuchnią, salonem i sypialnią Irmy. Oba pokoje miały białe, obłażące z tynku ściany. W pokoju Dor była tylko mała półka, po brzegi wypełniona opasłymi tomiskami, duże pudło, w którym trzymała ubrania i twarde, wąskie łóżko.

Powtórzenia. Wyraz 'pokój' można stosować zamiennie z 'pomieszczenie', 'izba', 'komnata' albo po prostu tak konstruować zdania, by nie trzeba było używać żadnych z tych słów. Word ma taką bardzo przydatną opcję - synonimy...

Marik napisał:
(...)nigdzie go nie było. Rozdarcia po prostu nie było.

Niepotrzebnie powtarzasz to, że rozdarcia nie było. Wystarczyło jaśniej objaśnić to w pierwszym zdaniu.

Marik napisał:
Nitki ciasno przylegały do siebie, materiał wyglądał jakby był zupełnie nowy!

Przecinek po 'wyglądał'. Wykrzyknik zastąp kropką.

Marik napisał:
Ją zawsze spotykało coś dziwnego i się po prostu przyzwyczaiła.

'(...) i po prostu się przyzwyczaiła'

Marik napisał:
- Starczy? – Zapytała dziewczyna z powątpiewaniem.

'Zapytała' z małej litery. Polecam przejrzeć temat, do którego link podałam w poprzednim poście.

Marik napisał:
I właśnie teraz ją zauważyła; od razu poznała tę blondynkę, o której figurze próżno Doren mogłaby marzyć.

'Nagle dostrzegła ją wśród tłumu - od razu poznała tę blondynkę, której figura była marzeniem Doren'

Marik napisał:
- A co będzie, jak powiem, że nie? – Syknęła.

Syknęła, warknęła, powiedziała, wyszczebiotała, rzekła, odparła - w dialogach zawsze z małej litery.

Marik napisał:
Wylądowała prosto w błocie.
Rzucała nienawistne spojrzenia na Dor.
A twarz, pokryta kleistym brudem, nie wydawała się ani piękna, ani nawet znośna.
Była po prostu brzydka.
Policzki ujawniły nieznaną dotąd pyzatość.
Oczy wydały się malutkie i chytre.
Usta za duże…

Niepotrzebny enter.
'Wylądowała w błocie, rzucając nienawistne spojrzenia Dor a jej twarz, pokryta kleistym brudem, nie wydawała się już ani piękna, ani nawet znośna.
Była po prostu brzydka'

Marik napisał:
Pierwszy raz poczuła się dobrze jako po prostu Doren.

'Pierwszy raz poczuła się dobrze, będąc sobą'

Marik napisał:
Ostrze takie było niezniszczalne, i wdawały truciznę w ciało, gdy tylko przebiły skórę.

Zbędny przecinek przed 'i'.

Marik napisał:
Zostało jeszcze trochę jakiegoś mięsa? – Zapytała, wciąż szczerząc zęby i machając rzęsami. Poczuła się jak wariatka, i zaprzestała obu czynności.

'Zapytała' z małej litery.

Marik napisał:
Szła powoli, nie spieszyła się. Wiedział, że gdy wróci do domu, zostanie potraktowana wykładem pod tytułem: (...)

O, czyżby nagła zmiana płci?
'WiedziałA'

Marik napisał:
Kładka ta, to było sekretne wyjście z miasta.

'Kładka ta była sekretnym wyjściem z miasta'

Poza tym mnóstwo błędów, których nie miałam siły wyliczać. Znajdź sobie jakąś betę, zanim następnym razem zamieścisz coś na forum.
Wybacz, ale takich opowiadań w internecie jest masa. Pomysł niezaciekawy, bez potencjału. Śmierdzi marysueizmem. Główna bohaterka - czternastoletnia elfka, pozbawiona rodziców, krytycznie oceniająca swoją urodę, wokół której dzieją się dziwne rzeczy. Skąd my to znamy? Na szczęście, to dopiero początek, więc masz szansę dużo zmienić - chociaż mnie szczerze mówiąc raczej nie przekonasz. Jeden drobiazg - masz dwanaście lat, tak? To nie przejmuj się, bo masz jeszcze masę czasu, by rozwinąć talent i nie zniechęcaj się moimi krytycznymi uwagami, gdyż moim celem jest jedynie pomóc ci w rozwijaniu swojego stylu pisarskiego. A na pewno nie rozwiniesz go, otrzymując same pochlebne komentarze.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Słowo Pisane Strona Główna -> Proza Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group, modified by MAR
Inheritance free theme by spleen & Programosy

Regulamin