Forum Słowo Pisane Strona Główna

Żółta chustka - LOST/bollywood

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Słowo Pisane Strona Główna -> Fan Fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Żabcia
pisarz - amator


Dołączył: 05 Kwi 2006
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 15:17, 26 Sty 2007    Temat postu: Żółta chustka - LOST/bollywood

Twór fikatonowy. Na napisanie miałam 24 godziny, więc za jakość z góry przeraszam. Wszelkie poprawki naniesione zostały, co prawda, ale są fragmenty, których wciąż nie jestem pewna, ale zmienić nie umiem.
Crossover LOST i kina bollywoodzkiego. LOSTa wypadałoby znać, ale bolly już nie trzeba tak koniecznie. Chyba wystarczy podstawowa wiedza: że specyficzne kino indyjskie z dużą ilością tańca, muzyki i zabawy.



Żółta chustka


Jack Shephard, kiedyś jeden z najlepszych chirurgów w Chicago, nie raz przeklinał zły los, samego siebie i pracowników lotniska za wejście na pokład samolotu. Tego feralnego samolotu linii Oceanic Airlines. Numer lotu – 815 – do końca życia będzie śnić mu się po nocach w najgorszych koszmarach. Uciekając przez chaszcze i knieje tropikalnej dżungli przed bandą półnagich dzikusów Jack był pewien, że ów koniec jest już blisko.
Przynajmniej pozbędę się widma tego przeklętego samolotu – zaświtała mu w głowie optymistyczna myśl. Tuż potem stoczył się po stromym, zarośniętym zboczu.
- Coś ty im zrobił, Sawyer?!
Sayid Jarrah odczuwał swego rodzaju ulgę. Żołnierskim szóstym zmysłem, wyhodowanym w irakijskiej armii wyczuwał, że przez jakiś czas są tu bezpieczni. Tamci raczej wybiorą drogę naokoło, ostrożne schodzenie zajmie im tyle samo czasu. A staczać się w szaleńczym tempie - wzorem naszej bohaterskiej trójki - nie będą, chyba że niestraszne im kłujące rośliny, porastające zbocze.
Sayid ostrożnie wyjął kilka igiełek z ramienia, przyglądając się im z ciekawością.
- Może zgłodnieli, a ja po prostu nawinąłem im się pod ruszt? Zresztą mało mnie to w tej chwili obchodzi, Al Dżazira.
I Sawyer. Nie dość, że ledwo zdążył umknąć jakimś ludożercom, to jeszcze doktorek i ten niespełniony terrorysta zawiedli go wprost między kłujące, parzące i cholera-wie-co-jeszcze-robiące rośliny. Żyć, nie umierać, chciałoby się powiedzieć.
- Proponuję jakoś się stąd wydostać - odezwał się Jack, przyglądający się okolicy. - A potem pozastanawiać się nad jego - wskazał głową na Sawyera - problemami z tubylcami.
- Ja przynajmniej nie mam problemów z jakimiś psychicznymi popaprańcami, którzy chcą odebrać mi władzę nad społecznością rozbitków, doktorku.
Jack udał, że nie usłyszał. Sayid obrzucił Sawyera ironicznym spojrzeniem znad pokrytej igiełkami nogi.
- Śmiej się, śmiej, Arabku! Zobaczymy co będzie, kiedy ta horda dorwie się do twojego opalonego tyłka!
Irytacja ogarniała Sawyera coraz większą falą. A poirytowany, pokłuty i jeszcze głodny Sawyer, to zdecydowanie zły, bardzo zły Sawyer.
- Jestem Irakijczykiem - zauważył spokojnie Sayid, nie odrywając wzroku od swojej dłoni.
- A ja jestem przekonany, że jak dla nich możesz być nawet Eskimosem!
Jack uderzył otwartą dłonią o drzewo.
- Zamknij się, kretynie. Jeśli jeszcze nie wiedzieli, gdzie jesteśmy, to twoje krzyki za chwilę ich tu ściągną.
Sawyer, z miną niegrzecznego dziecka, któremu rodzic odebrał za karę zabawkę, podniósł się z ziemi i odszedł kilka kroków.
Może i powinien być im wdzięczny. W końcu gdyby nie bohaterski odruch niesienia pomocy Jacka i zdolności Sayida, już dawno znajdowałby się w jakimś kotle. Albo diabli wiedzą, w czym tamci sobie gotują obiady. Ale z drugiej strony Sawyer nie był do końca pewny, czy siedzenie w ogromnym dole, którego ściany pokrywają trujące zapewne rośliny, jest w ich sytuacji takim dobrym wyjściem. Prawdopodobnie - nie jest.
- Nie.
Jack kucał już za plecami Sayida, wpatrując się w linie wyznaczone na ziemi. Sayid trzymał w dłoni kilka patyków.
Na ten widok Sawyera przeszył zimny dreszcz. Aż za dobrze pamiętał pewne patyczki, którymi kiedyś zabawiali go Arab z doktorkiem.
- Nawet gdyby było nas tu czworo - ciągnął Irakijczyk zadziwiająco opanowanym głosem - nie dalibyśmy rady.
Sawyer wzruszył ramionami - układanie planów ucieczki to nie jego działka. Do tej pory był on raczej powodem, przez który takie plany trzeba było układać. I zazwyczaj w takich chwilach był albo nieprzytomny albo pijany. Zresztą nawet gdyby mógł im pomóc, to i tak mu się nie chciało. Opinia samolubnego drania ma swoje zalety.
Nagle jego uwagę przyciągnęła żółta szmatka, leżąca w zaroślach. Uśmiechnął się.
- Chłopcy, chyba komuś wypadła chustka do nosa.
Jack i Sayid jednocześnie unieśli głowy. Zobaczyli, jak Sawyer próbuje wydostać coś zza krzaków. Pierwszy poderwał się Sayid.
- Sawyer, nie dotykaj!
Za późno. Sawyer dotknął.
- Kretyn - zdążył rzucić Jack, zanim cała trójka nie pogrążyła się w błyszczącym, kolorowym pyle.

Sawyer miał miękkie lądowanie, z czego był całkiem zadowolony. Choć jedna miła rzecz w tym parszywym dniu. Tego samego nie mógł pomyśleć Sayid, na którego brzuchu Sawyer wylądował. A już na pewno innego zdania był Jack, który znajdował się na spodzie tego swoistego kopczyka.
- Złaźcie - syknął, ledwie łapiąc oddech.
Sayid sprawnie i z satysfakcją zepchnął Sawyera, co tamtemu nie przypadło do gustu. Już chciał nawet rzucić jakąś kąśliwą uwagę, kiedy coś odebrało mu mowę. Nie tylko jemu zresztą, bo chwilę potem pozostali patrzyli przed siebie z miną nie gorszą od wyrazu twarzy Sawyera.
- O rzesz - jęknął któryś z nich, jednak wśród hałasu, który nagle rozległ się wokół, nie dało rozpoznać się głosu.
Oczom naszej trójki ukazał się - zaiste - niesamowity widok. Przede wszystkim znajdowali się w jakimś dziwnym miejscu, pełnym lampionów, oczek wodnych i kaczeńców. I tak bajecznie kolorowym, że oczy bolały. Hałas, kiedy się już do niego przywykło, okazywał się dźwiękiem bębnów, grzechotek, kastanietów i dzwonków. Po chwili zaczynały docierać także głosy.
- Co to za cyrk? - Sawyer odzyskał na chwilę mowę.
Zresztą obraz, który ukazał się im oczom, najlepiej oddawało słowo "cyrk". Tłum roześmianych, bajecznie poubieranych postaci, uzbrojonych w bębny i dzwoneczki, kołysał się w rytm nieznanej melodii.
Jack i Sawyer nadal wpatrywali się w to zjawisko, kiedy zauważyli, że Sayid się podniósł. Równocześnie dostrzegli, że ich przepocone, brudne ubrania zniknęły; mieli na sobie stroje podobne do tych, które nosił tłum. Sawyer już otwierał usta, by coś powiedzieć, ale ponownie odebrało mu mowę, kiedy do tańczącego tłumu dołączył Sayid.
Przez jakiś czas dwaj mężczyźni siedzieli w milczeniu przyglądając się poczynaniom Sayida, jakiegoś bruneta o azjatyckich rysach twarzy oraz kilku dziewcząt w kolorowych sukniach...

- To się sari nazywa - wtrącił Sayid, przysłuchujący się znad rozłożonej na części drobne radiostacji.
Sawyer spojrzał na niego, w ochronie przed słońcem osłaniając dłonią oczy.
- Nikt cię nie pytał o zdanie, Osama. - Ponownie spojrzał na Kate, która próbowała ukryć uśmiech. - Nie wierzysz mi?
Sayid podniósł się ze swojego miejsca, śmiejąc się cicho. Odszedł w stronę dżungli, nie odwracając się w kierunku pary siedzącej na plaży.
- Wybacz, ale nie. - Kate śmiała się już otwarcie. - Bardziej przekonująca była historia o dziku-prześladowcy.
Sawyer żachnął się i odgarnął włosy z czoła. Nie patrzył na nią, wzrok utopił w morzu.
- Wiesz co... - zaczęła Kate, ale nie dokończyła.
Sawyer spojrzał na nią. Kate patrzyła w stronę, gdzie zniknął Sayid. Podążając za jej wzrokiem zobaczył znajomą bandę, teraz już ubraną w kolorowe stroje. Byli wyraźnie podnieceni, co chwilę wskazywali na niego ciemnymi dłońmi, przybranymi bransoletkami, umalowanymi henną. Niektórzy trzymali bębny i piszczałki.
Kate głośno przełknęła ślinę.
- Wiesz co... Ch-chyba ktoś na ciebie czeka...
Jeden z nich zbliżył się, powierzając bęben w ręce jednego ze swoich ludzi. Sawyer rozpoznał w nim mężczyznę, który wiódł prym w tańczącej zgrai.
Poszedł do Sawyera i wyciągnął pustą dłoń. Stali tak, wpatrując się w siebie przez dłuższą chwilę.
Kate nie wytrzymała napięcia i szturchnęła Sawyera. Jednocześnie u boku tajemniczego przybysza pojawiła się długowłosa kobieta z czerwoną kropką na ciemnym czole. Złożyła ręce i skłoniła się przed nimi.
Mężczyzna niecierpliwie poruszył dłonią. Sawyer niepewnie sięgnął po plecak i wyciągnął z niego żółtą chustkę. Kate szeroko otworzyła oczy, kiedy ją zobaczyła. Nie odważyła się odezwać.
Sawyer podał mężczyźnie chustę, próbując dygnąć. Wyszedł mu tylko niezgrabny ruch głowy.
Kobieta z kropką na czole zwróciła się w stronę swego towarzysza i posłusznie schyliła przed nim głowę. Ten nakrył jej czarne włosy, po czym objął ją i rozpłynęli się w chmurze kolorowego pyłu. Wraz z nimi znikł ich orszak, oczekujący na skraju lasu.
Wszystko to działo się na oczach przerażonych, zaskoczonych i milczących Sawyera i Kate.

- Co to było?
Jack obrzucił ich długim spojrzeniem. Podszedł do Kate, uniósł jej powiekę, zajrzał do gardła i przyłożył rękę do czoła. Na Sawyera spojrzał tylko z odległości dwóch kroków.
- Jedliście coś w dżungli?
Tamci milczeli.
- Jakieś owoce, liście... grzybki?
Pokiwali przecząco głowami. Żadne nie umiało wydobyć z siebie głosu. Jack spojrzał ze zrozumieniem na niebo.
- Słońce - orzekł w końcu. - Za długo siedzieliście na plaży. Mieliście zbiorową halucynację.
Tym razem Sawyer przerwał ciszę, jaka zapadła po tym wyroku.
- Znaczy się... przegrzało nas? Taką diagnozę sam mógłbym postawić, doktorku...
Jack wzruszył ramionami.
- Jak ci się nie podoba, zmień lekarza.

Jack siedział w grocie, w której urządzili z Sun prowizoryczny szpital. Zastanawiał się nad tym co opowiedział Sawyer. Nie miał wątpliwości, że to niemożliwe i niewytłumaczalne. Przed południem miał jednak dziwny sen... Pamiętał, że uciekali z Sayidem i Sawyerem przez dżunglę, a potem w dziwny sposób gdzieś się przenieśli. Reszty niestety nie pamiętał.
- Wiesz co ja myślę o tym wszystkim?
Jack odwrócił się, w wejściu do groty stał Sayid.
- Jest tak stara historia. W skrócie - zły zabiera dobremu ukochaną i dobrym musi ją odbić. Było tam coś o wiecznym pościgu, czy jakoś tak...
Jack rozłożył bezradnie ręce.
- I co to ma z nim wspólnego?
Zapomniał, że Sayid nie mógł nic usłyszeć.
- To, że nasz Sawyer odegrał rolę złego. Ale oddał chustkę - co dla mnie akurat jest zaskoczeniem - no i dobry odzyskał ukochaną. I pościgu nie będzie.
Jack miał wrażenie, że to Sayida zasmuciło.
- W końcu "są przestępstwa zbyt subtelne, aby je skutecznie ścigać".
I odszedł, pozostawiając Jacka w totalnym oszołomieniu.
- Nie trzeba było jeść tych jagódek...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Słowo Pisane Strona Główna -> Fan Fiction Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group, modified by MAR
Inheritance free theme by spleen & Programosy

Regulamin