Forum Słowo Pisane Strona Główna

[M][HP]Walentynki, walentynki, dla chłopca i... jego świnki?

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Słowo Pisane Strona Główna -> Fan Fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Jenny
utalentowany geniusz


Dołączył: 02 Maj 2007
Posty: 279
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z syrenkowej podwodnej chatki

PostWysłany: Śro 17:36, 20 Lut 2008    Temat postu: [M][HP]Walentynki, walentynki, dla chłopca i... jego świnki?

Jak to ja, jest po czasie. Niby napisałam to w walentynki, ale miałam remont i odłączono mnie od komputera.
Jest to twór w hołdzie dla Draco, którego [SPOJLER ON] Rowlingowa tak w naszym najdroższym Epilogu sponiewierała. [SPOJLER OFF]

Determinacja, ostateczność i zauroczenie to trzy bardzo niebezpieczne rzeczowniki. Jeśli dodać do nich odrzucenie i połączyć wszystkie razem, można otrzymać coś tak ekstremalnie przerażającego jak Krukonka Po Zawodzie Miłosnym, Idąca Z Zamiarem Zemsty W Kierunku Sklepu Zoologicznego Na Pokątnej.
Krukonka owa powierzchowność miała niepozorną, lecz wewnątrz była nieokiełznanym wulkanem emocji. Zamaszystym krokiem weszła do sklepu i rozejrzała się po klatkach z sowami, koszykach z kotami i akwariach z żabami.
- Dobry - warknęła, podchodząc do lady. Młody sprzedawca nie zdążył się odezwać, kiedy Krukonka zapytała: - Macie świnie?

*

George Weasley gramolił się właśnie z piwnicy sklepu Magiczne Dowcipy Weasleyów niosąc w rękach tony pudeł, kiedy Fred Weasley postanowił po owych schodach zbiec.
- Fred, łamago! - George, znajdując się w pozycji leżącej, usiłował zepchnąć z siebie coś, co mogło być Fredem, choć równie dobrze jednym z pudełek.
- George, ślamazaro! - Fred wymacał coś, na czym znajdowała się jego głowa i z ulgą stwierdził że to nie udo brata, a twardy, kamienny schodek.
- W tych pudłach były Plujące Pióra! Jeżeli zaraz ich nie pozbieramy, to…
TFU!
- …zaczną na nas pluć. Wiem, George.
TFU!
- Cholera - mruknął Fred, ścierając z policzka tusz i usiłując jak najszybciej pozamykać wszystkie pudła.
TFU!
- Uee, trafiło mnie w oko!
- Nie mazgaj się, George, tylko mi pomóż!
TFU!
- Słuchaj! - George wymierzył niebieskim od atramentu palcem w najcelniejsze pióro i groźnie zmrużył oczy. - Lepiej przestań, bo jak ja ci zaraz popluję, to…
TFU!
- Odnoszę wrażenie, braciszku, że nie jesteś dla nich autorytetem.
George starł atrament z brody i spróbował uchylić zaplutą powiekę. Korzystając z jego nieuwagi, trzy pióra naraz napluły mu w drugie oko.
- Czad - mruknął, usiłując nie myśleć o tym, że musi wyglądać jak panda.
W końcu Fred domknął ostatnią pokrywkę i machnięciem różdżki ustawił wszystkie pudełka w równą kupkę.
- Chusteczkę? - zapytał, patrząc na swojego brata-pandę.
- Truciznę - odparł George i spadł ze schodów.
Fred pokręcił głową.
- Marny pomysł schodzić na oślep po śliskich schodach, ale w końcu ty to ty. A wracając do trucizny, to kojarzysz tę czarnowłosą pannę, bodajże z Ravenclawu, co kiedyś znalazła się na niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie?
George po raz drugi już tego dnia usiłował wstać z zimnej podłogi. Wciąż zaciskając mocno powieki, odwrócił głowę w miejsce, gdzie, jak podejrzewał, był Fred.
- Mówisz o tej, co zauważyła nas, jak wkładaliśmy do kieszeni Filcha łajnobombę?
- No o tej, o tej. Proszę, odwróć się do mnie przodem, bo zaraz rypniesz głową w ścianę. Jak ona się nazywała?
George odwrócił się o 180 stopni, mając nadzieję, że tym razem zwraca się do brata, a nie do muru i odparł:.
- Nie pamiętam. A co?
- A bo właśnie weszła cała nabuzowana do naszego sklepu z żyjącą, chrumkającą i śmierdzącą świnią pod pachą, poprosiła mnie o trzy fiolki Eliksiru Miłosnego i wypadła jak burza, nawet nie czekając na resztę.
George wytężył mózg.
- Czekaj, czekaj… miała na imię jakoś dziwnie, coś w stylu Damalzy… Romalzy… Karalzy… Marzeny… O, wiem! Mona. Mona Rot. Albo Rod. A po co ci jej nazwisko?
- Chcę wiedzieć, przed kim mam ostrzec Harry’ego. Ach, te nastoletnie hormony! Chodź, pando, pomogę ci odzyskać wzrok. - Fred wstał ze schodów i postąpił jeden krok naprzód, niestety prosto w wielką, niebieską i jakże śliską plamę atramentu.
- Ups! - zdążył tylko powiedzieć i gruchnął w stertę pudełek z piórami.

*

Jednak Eliksir Miłosny nie był przeznaczony dla Harry’ego. A rzeczona Mona, gwoli ścisłości, nie miała na nazwisko ani Rot, ani Rod, tylko Abekurckie. Teraz szła, a właściwie sadziła przez zatłoczoną ulicę, wygrażając pod nosem rodowi męskiemu. Nie zwracała nawet uwagi na zdziwione spojrzenia, jakie rzucali jej mijający ją Mugole - miała w nosie, czy widzieli kiedyś kogoś z przerażoną świnią pod pachą, czy nie.
W pewnym momencie poczuła na nosie zimną kroplę. Spojrzała w niebo właśnie w momencie, kiedy śnieg rozpadał się na dobre.
- Pięknie - syknęła, poprawiając świnię pod pachą i marszcząc gniewnie nos. - W samą porę. Och, nie przejmuj się, śniegu, Gwiazdka była tylko dwa miesiące temu, padaj sobie na zdrowie. Nie jęcz, Bubo! Chociaż może to nie był jęk, tylko chrząknięcie rozpaczy? Wszystko mi jedno, jestem osobą bezduszną i nielitościwą. Zaraz będziemy w domu. A potem w Hogwarcie. A potem się zacznie…

*

Trzy dni później Draco Malfoy, nie przejmując się całym złem tego świata, podziwiał swe odbicie w wielkim lustrze i z aprobatą mruczał pod nosem.
- Tak, ty zimny draniu, wyglądem podbijesz cały damski świat. Wszelkie ubytki w intelekcie… gdyby kiedykolwiek takowe wystąpiły… zatuszujesz jednym ruchem tej ognistej powieki, a kiedy w twych powabnych ustach zabraknie riposty godnej twego majestatu, wystarczy jeden ruch głową, mający na celu odrzucenie platynowych włosów w tył, aby stojąca na wprost niewiasta padła z… yyy… - Draco odwrócił wzrok od lustra i zapatrzył się w ścianę. - O czym to ja myślałem?
- Drac, zaraz śniadanie, wyjdź z tego kibla! - potężna piącha Goyle’a rąbnęła w drzwi łazienki.
- Ile razy ci mówiłem, żebyś nie nazywał mnie Drac? - rozległ się chrobot zamka i głowa Draco wychynęła z łazienki. - Nawet dziecko wie, że jestem Draco Mam Cię W Nosie Malfoy, chodzący mrok tego świata zamknięty w nadzwyczaj kuszącym ciele. Sam chyba rozumiesz, że zdrabnianie mojego imienia to jak plecenie bransoletek przyjaźni z wodorostów na urodzinach Czarnego Pana.
Goyle energicznie pokiwał głową, nie rozumiejąc ani słowa z wypowiedzi Draco, i cofnął się o krok, robiąc miejsce wysuwającemu się z łazienki Chodzącemu Mrokowi.
- Idę jeść - obwieścił Draco, stając na środku pokoju. - Nie czekam na was. Możecie mnie dogonić.
Omijając wzrokiem owłosiony kawał różowego ciała, będącego wystającą spod kołdry nogą wciąż śpiącego Crabbe’a, Draco wyszedł ze swojego dormitorium i podążył w kierunku Wielkiej Sali, ignorując pełne pożądania spojrzenia Ślizgonek i Zabiniego.
- Cześć, piękny - coś ciężkiego uczepiło się prawego ramienia Dracona i nachuchało mu do ucha. - Tęskniłeś?
- Niespecjalnie, Pansy - Draco z niezmąconym spokojem godnym Chodzącego Mroku strącił rękę dziewczyny ze swojego ramienia.
- A ja za tobą tak - odparła Pansy, okrążając Draco i łapiąc go za drugie ramię. - Wiesz, jaki dziś mamy dzień?
- Jak zwykle, dzień dawania spokoju Malfoyom.
- Nie, Draconku - wyśpiewała mu do ucha Pasy. - Dziś czternasty. Czternasty lutego, co oznacza…?
Draco, tracąc odrobinę na swojej mroczności, zbladł.
- O nie - szepnął, przerażonym wzrokiem rozglądając się po korytarzu.
- O, tak - ględziła dalej Pansy. - Pomyślałam, że z tej okazji pójdziemy sobie do Hogsmeade na prawdziwą, romantyczną i uroczą ra…
Ale Dracona już nie było. Skradając się z gracją Pocahontas usiłował wycofać się do Pokoju Wspólnego Ślizgonów, jednak szybko się przekonał że udawanie Indianki w obliczu napierającego tłumu rozgadanych Puchonów jest pracą absolutnie syzyfową, więc zrezygnowany skierował się ku Wielkiej Sali.

*

Ciemno ubrana postać z głową owiniętą turbanem – z racji nieposiadania budzącego grozę ciemnego kaptura - schowała się pod stołem Krukonów akurat w chwili, kiedy Draco Malfoy wszedł do Wielkiej Sali. Ze złośliwym uśmiechem na twarzy, postać spojrzała na trzy puste fiolki w jej ręku i przeniosła wzrok na swoją siadającą przy stole ofiarę.
Plan Mony, która chwilowo stała się Oturbanioną Postacią, był zarazem skomplikowanie cwany i genialny w swej prostocie. Wypijając końską dawkę Eliksiru Miłosnego, Draco miał zakochać się na zabój w pierwszej osobie, jaką ujrzy – czyli w niej. Następnie ona, Mona, kazałaby mu przy całej szkole ucałować tę oto świnkę – tu zza jej pleców wychynęłaby Buba – w sam ryjek a on, Draco, przyćmiony miłością, zrobiłby to z wielkim zapałem. Plan ten satysfakcjonował więc i Monę, i Bubę oraz zmuszał do okropnego upokorzenia Malfoya niegodziwca Juniora, który nie dalej jak tydzień temu zawstydził publicznie Monę, wyśmiewając jej – bądź co bądź, gorące - uczucia.
Na samo wspomnienie tej okropnej sceny Oturbaniona Postać wzdrygnęła się, powodując tym samym zachwianie sałatki jarzynowej na talerzu jakiegoś Krukona. Pożałujesz, mój blondwłosy towarzyszu, pomyślała, obserwując spomiędzy czyichś nóg puchar soku dyniowego z małą domieszką Eliksiru.

*

Draco Malfoy drżał ze strachu. Nie licząc termoforów i listonoszy, tylko Walentynki mogły spowodować w nim choć najmniejsze uczucie bojaźni. Odkąd uczęszczał do Hogwartu, rok w rok czternastego lutego biegały za nim śpiewające kartki, dookoła głowy latały obsypujące go małymi serduszkami amorki, a wszystkie płochliwe dziewczynki, które na co dzień były zbyt nieśmiałe – lub, jak Draco wolał myśleć, odurzone jego pięknem – żeby przyznać się do chęci zdarcia z niego ubrań, w Walentynki nagle dostawały przypływu odwagi i podrzucały mu tysiące brzydkich kartek z nabazgranymi w pocie czoła wierszykami zapewniającymi o „dozgonnej miłości aż po spróchnienie kości”. O dziwo, wszystkie te dziewczynki najwięcej energii poświęcały na zmianę charakteru pisma, bojąc się najwyraźniej, że ich tleniony kochanek rozpozna autorki tych wypocin i zlinczuje je przy najbliższej okazji.
Tak więc teraz, oczekując pierwszej fali listów, listków, serduszek i wyznań, Draco siedział smętnie przy stole Ślizgonów. „Smętnie” w języku Malfoyów znaczyło: „nie rozmyślając nad tym, jak by tu uprzykrzyć życie innym ludziom, zwłaszcza żałosnym Gryfonom”.
Bardzo gruba sowa z zadowoleniem wylądowała w owsiance Zabiniego i niedbale rzuciła kopertę na talerz Dracona.
- Zaczyna się – jęknął, patrząc na list jak na szczoteczkę do zębów Filcha (co, oczywiście, jest zupełnie absurdalnym porównaniem, bo nie ma czegoś takiego jak szczoteczka do zębów Filcha).
- Poszła! – Zabini machnął ręką na kręcącą kuprem sowę w swojej owsiance. – Co to, sowia kuweta?
- Blaise, poczuciem humoru bijesz nas wszystkich na głowę – mruknął Draco i, z bardzo nieszczęsna miną, obejrzał kopertę z obu stron. – Cóż, sądzę, że po prostu taka jest cena sławy.
To mówiąc, Draco Malfoy upił łyk soku dyniowego ze swojego pucharu.

*

Oturbaniona Postać z triumfem wyskoczyła spod stołu Krukonów i, zrzucając po drodze ręcznik użyty w roli turbana, popędziła w stronę drzwi Wielkiej Sali.
- Nadszedł ten moment, Bubo – wysapała Mona, odwiązując przerażoną świnkę od kaloryfera na korytarzu. – To nasza chwila prawdy, zemsty i wyrównania rachunków!
Odpowiedziało jej tylko głuche „Chruuum?”, ale nie przejęła się tym i wciągnęła biedne zwierzę do Wielkiej Sali. Prawie przefrunęła przez całą jej długość, zatrzymując się dopiero przy stole Ślizgonów i, z triumfalnym uśmiechem, stanęła tuż przed pijącym jeszcze sok Draconem.
- Cześć – rzuciła swobodnie, patrząc z zachwytem jak jej ofiara odstawia puchar i powoli odwraca się w jej stronę.
Niestety, Draco Malfoy nie przywykł do patrzenia dziewczynom prosto w oczy. Wolał najpierw lustrować dolne partie ciał, zazwyczaj nogi, zanim musiał spojrzeć biednej dziewoi prosto w twarz i powiedzieć „Nie, bardzo mi przykro, ale nie wiem która jest godzina”. Teraz także zaczął od nóg, ale tym razem poza łydkami jego uwagę przykuło coś jeszcze. Ujrzał bowiem nieśmiało wyglądający zza kolana aksamitnie miękki, różowy ryjek, a następnie parę małych, niepewnych oczek spoglądających na niego z zaciekawieniem spod cienkich jak papier, delikatnych powiek – jednym słowem, Draco Malfoy ujrzał najpiękniejszą twarz jaką kiedykolwiek miał szansę podziwiać.
- Witaj – szepnął, bojąc się wystraszyć płochliwą świnkę.
- Chrum, rrrrum – odparła, wstydliwie trzepocząc rzęsami i wysuwając się kawałek do przodu.
- O, piękna – Draco powoli osunął się na kolana, nie odrywając wzroku od oczu świnki. – O, piękna.
Mona ze zgrozą uświadomiła sobie, że Eliksir Miłosny nie działa na pojedyncze części ciała, a już na pewno nie działa li jedynie na kolana, więc to nie do niej – ani, prawdopodobnie, nie do klepek podłogowych – czule szeptał Malfoy. Obejrzała się za siebie, spodziewając się jakiegoś karłowatego pierwszoklasisty, ale jedynym, co ujrzała, był różowy, zakręcony ogonek, merdający na wszystkie strony.
- O, nie – szepnęła, czując, że blednie. Powoli spojrzała w dół, modląc się żeby nie ujrzeć tego, czego się spodziewała – ale na próżno. Draco delikatnie głaskał świnię po policzku, nieprzytomnie się uśmiechając.
- Cholera! – Mona z obrzydzeniem odsunęła się od Ślizgona i zachwyconej świni. – Niech tyfus porwie zwierzęta zagrodowe! Bubo, nakazuję ci w tej chwili zaprzestać flirtowania z tym oślizgłym...
- Bubo? – rozległ się drżący głos z okolic podłogi. – Tak jej na imię? Buba?
- Tak. To znaczy, człowieku, opanuj się! To zwierzę! To świnia! To ssak błotny! To polędwica! To...
- ... moja Buba – dokończył za nią Draco, lekko drapiąc świnkę za uszkiem. – Moja najsłodsza Buba.
- Te, Malfoy, sorry bardzo, ale choryś?
- Tak, dziękujemy, Weasley, za twoją elokwentną wypowiedź – warknęła Mona, czując, że zbiera jej się na wymioty. – Idź się gdzieś poduś, zawołamy cię gdybyś był potrzebny.
- Drackie? – Pansy pochyliła się nad leżącym Malfoyem. – Drackie, przestań myziać tę świnię po brzuchu i powiedz mi, czy wszystko w porządku?
- Wszystko jest superaśnie, Pansy – powiedział Draco, nie przestając rysować palcem serduszek na brzuchu Buby. – Jest Święto Zakochanych, a ja jestem zakochany i na randce.
- Boże, nie strasz mnie, dobrze? Fajny kawał, ale zostaw już to zwierzę i przestań się wygłupiać. Wszyscy się na ciebie patrzą.
Rzeczywiście, absolutnie pozbawieni taktu uczniowie co do jednego gapili się na zawsze chłodnego, opanowanego i bladego Draco Malfoya, który teraz leżał szczęśliwy na podłodze w Wielkiej Sali, tuż pod nosem oniemiałych nauczycieli i spokojnie podrywał żywą, różową świnię.
- Te wszystkie próby na nic, dziewczęta, bo Draco Malfoya rozgrzała dopiero szynka! – zarechotał Zachariasz Smith, uradowany z wyśmienitego dowcipu, jaki mu się udał.
- A podobno czarodzieje najlepiej dogadują się z sowami!
- Niech ktoś biegnie sprawdzić, czy Narcyza Malfoy to nie przypadkiem przebrana maciora!
- I proszę, jak Chodzący Mrok w kilka sekund potrafi się zamienić w Zadumanego Zoofila!
- Myślę – powiedziała Pansy, pochylając się nad tostem Dracona – że cos było nie tak z jego jedzeniem.
- No! – dodał jakiś Krukon, ochoczo kiwając głową. – Moja sałatka jarzynowa też jest jakaś podejrzana...
- Myślę – ciągnęła Ślizgonka, zadowolona ze swoich detektywistycznych dedukcji – że to mógł być ten felerny dżem. Mnie raz po tym dżemie tak rwał żołądek, że...
- Oczywiście, że to nie był żaden cholerny dżem, ty rąbnięta idiotko! – wrzasnęła Mona, będąc na skraju wytrzymałości. – Nawet dziecko widzi, że jakiś wariat wlał Malfoyowi za dużo Eliksiru Miłosnego!
- Cisza! – wrzasnął Draco, zrywając się na równe nogi. – Wszyscy siedźcie cicho zanim nie załatwię pewnej sprawy z naszym panem dyrektorem!
Złapał świnkę za jedno kopytko i podprowadził ją pod stół nauczycielski.
- Panie Dumbledore, czy byłby pan łaskaw związać mnie i Bubę silnym węzłem małżeńskim, którego splotów nawet śmierć nie zdoła rozsupłać?

*

- To była spora dawka – oświadczył Snape, robiąc mądrą minę – ale w końcu jestem Mistrzem Eliksirów, więc wykonałem perfekcyjne antidotum i pan Malfoy ma się bardzo dobrze. Potrzebuje tylko kilku chwil odpoczynku, więc bądźcie, proszę, takie miłe i dajcie mu póki co spokój.
Zawiedziona grupa trzecioklasistek oddaliła się korytarzem, a Snape ciężko westchnął.
- Mógłbyś się szybciej kurować, mój durny chrześniaku – syknął, wsadzając głowę do Skrzydła Szpitalnego i spoglądając na leżącego na wielkich poduszkach Draco. – Bycie twoją osobistą sekretarką nie jest szczytem moich ambicji, uwierz.
- Pani Pomfrey ci kazała, Sev, nie ja.
- Nie mów do mnie Sev, ty mały kretynie!
- Kiedy jesteś moim tatą. Tatulkiem. Tatuleczkiem. Tylko chrzestnym.
Severus Snape powstrzymał nagłą falę mdłości.
- Przynajmniej już nie jesteś zakochany w świni.
- To się będzie za mną ciągnęło do końca życia, prawda? Co za wstyd! Co za hańba!
- Zgadzam się – odparł Snape i wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego. Kiedy tylko jego kroki ucichły, Draco przechylił się nad krawędzią łóżka i szepnął:
- Droga wolna, Bubo!

Za wytknięcie błędów bardzo dziękuję, już poprawiłam^^


Ostatnio zmieniony przez Jenny dnia Śro 20:01, 20 Lut 2008, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Bev.
zaprzyjaźniony z piórem


Dołączył: 16 Lut 2008
Posty: 39
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z nieba [czyżbym była aniołem?]

PostWysłany: Śro 18:03, 20 Lut 2008    Temat postu:

Genialnie. Naprawdę, strasznie mi się podobało (a powiem szczerze, że niewiele jest rzeczy, które mi się całkowicie podobają). Fantastycznie przedstawiony Malfoy ('Nie licząc termoforów i listonoszy, tylko Walentynki mogły spowodować w nim choć najmniejsze uczucie bojaźni' - wspaniałe zdanie), Chodzący Mrok, autor słów: 'Sam chyba rozumiesz, że zdrabnianie mojego imienia to jak plecenie bransoletek przyjaźni z wodorostów na urodzinach Czarnego Pana'.
Bardzo realistyczni bliźniacy. Scena z ich udziałem była obłędna.
Mona też świetna. Idealna zemsta. Choć nie wszystko wyszło zgodnie z planem, efekt był taki, jaki miał być.

Parę błędów.
Cytat:
A wracając do trucizny, to kojarzysz tą czarnowłosą pannę, bodajże z Ravenclawu, co kiedyś znalazła się na niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie?

Tę pannę.
Cytat:
George po raz drugi już tego dnia usiłował wstać z ziemnej podłogi.

Zimnej.
Cytat:
Wciąż zaciskając mocno powieki, odwrócił głowę w miejsce gdzie, jak podejrzewał, był Fred.

Przed 'gdzie' powinien być przecinek.
Cytat:
Fred wstał ze schodów i postąpił jeden krok na przód, niestety prosto w wielką, niebieską jakże śliską plamę atramentu.

Naprzód piszemy razem. I przed 'jakże' powinien być przecinek. Albo 'i'.
Cytat:
Plan ten satysfakcjonował więc i Monę i Bubę, oraz zmuszał do okropnego upokorzenia Malfoya niegodziwca Juniora, który nie dalej jak tydzień temu zawstydził publicznie Monę, wyśmiewając jej – bądź co bądź, gorące - uczucia.

Przed drugim 'i' ('i Monę, i Bubę') powinien być przecinek, za to przed 'oraz' nie powinno.
Cytat:
Drackie, przestań myziać tą świnię po brzuchu i powiedz mi, czy wszystko w porządku?

Tę świnię.

Edytowane: Chwilę po opublikowaniu posta zdałam sobie sprawę, że Pansy, jako osoba mało inteligentna, jednak mogła powiedzieć 'tą'.


Ostatnio zmieniony przez Bev. dnia Śro 18:04, 20 Lut 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Słowo Pisane Strona Główna -> Fan Fiction Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group, modified by MAR
Inheritance free theme by spleen & Programosy

Regulamin